Na dobę przed półmaratonem w Poznaniu

Kategoria:

Kiedy przekraczasz linię startu półmaratonu już któryś raz, to wiesz, że największym sprzymierzeńcem albo najgorszym wrogiem będzie Twoja głowa. Obojętnie, czy walczysz o życiowy wynik, czy o przetrwanie.

Pierwszy przypadek jest prosty. Jesteś przygotowany, miesiące wybiegań i wzmacniania za Tobą, okazjonalnie zgrzeszyłeś kieliszkiem wina, a na śniadanie przedstartowe zjadłeś zalecaną bułkę z dżemem, po której wiesz, że się nie zrzygasz. Podczas gdy ja radośnie zaczynam piętnasty kilometr, Twoje nogi są już masowane na mecie.

Drugi przypadek – walka o przetrwanie. Dotyczy osób, którzy zapisały się na półmaraton, nie do końca zdając sobie sprawę o co chodzi, albo zrobiły to, bo w Poznaniu fajny klimat i jak w ogóle to się może odbyć beze mnie, i w ogóle że to może ostatnia moja połówka poznańska (patrz: ja). Zamiar przebiegnięcia 21 km z groszem, niepoparty treningami, skutkuje tym, że powstaje zapotrzebowanie na bardziej mentalne przygotowanie, zwane „tłumaczeniem sobie, że i tak będzie dobrze”. Zdaje mi się, że osiągnę w tym niedługo poziom mistrzowski.

Skoro wiesz, że przed połówką nie zrobiłeś wszystkiego, co było w Twojej mocy i poważnie nie stać Cię na życiowy wynik, możesz albo stresować się przez to całą drogę – jakby Ci było mało kortyzolu – albo założyć, że to rekreacyjny wypad.
Wygląda na to, że po tegorocznym półmaratonie w Poznaniu zdam Wam relację, jak to jest biec bez mp3 i garmina, choć nad tym pierwszym jeszcze się zastanawiam. To zależy od tego, czy będę miała towarzystwo.

Dlaczego bez zegarka? Znam siebie zbyt dobrze i wiem, że na którymś kilometrze zaczęłoby się targowanie: „A może jakbym przyspieszyła tutaj, to tam byłabym o tej porze, a wtedy na dwudziestym byłoby tak…”. Wysoki poziom gdybania zauważył chyba każdy. A to nie jest w żadnym razie sprzymierzeńcem, bo skoro nie walczę o życiówkę, to po co zawracać sobie głowę tym, jaką średnią mam na szóstym kilometrze? Taki bieg to już wydarzenie kulturowe i cała otoczka niezwiązana ściśle z trasą: kibice poprzebierani, różne formy dopingu, wsparcie wolontariuszy, pojedyncze uśmiechy i promienie słońca. Szkoda to przegapić, patrząc na zegarek, a przez nadmiar ambicji kazać sobie biec za wszelką cenę, po czym zamiast podziękować organizmowi na mecie za pokonanie takiego dystansu, obrazić się na siebie o brak lepszego wyniku.

W sumie to ja nie wiem, czy przekazałam to, co chciałam. Ale taki urok tego bloga. I przeżywania przedstartowego. No. To jadę odebrać pakiet startowy i słyszymy się jutro. Muszę przetrwać, w końcu kto zaktualizuje bloga?

Listy od Agaty

Za dużo presji w tworzeniu do neta?
Pozwól mi ją z Ciebie ściągnąć.
Zapisz się!

Wyrażam zgodę na przetwarzanie podanych danych w celu otrzymywania newslettera od Agaty Borowskiej. Szczegóły przetwarzania danych znajdę w polityce prywatności.