Jedno skojarzenie z maturą: rób swoje

Kategoria:

Żyję w świecie, który po weekendzie majowym wstaje krótko po szóstej i idzie do pracy. Wędrowałam dziś po ulicy ze świadomością, że jest też rzeczywistość równoległa, która przyodziewa galowe stroje (choć – mam wrażenie – mniej odświętne niż kiedyś) i idzie z wielkimi nadziejami, wizją cudownych wyników, prestiżowych studiów i dochodowej/misyjnej kariery, napisać tak zwany egzamin dojrzałości.

Od kilku pomaturalnych lat w pierwszych dniach maja przypominam sobie o jednym. By robić swoje.

Bo właśnie jakoś w okolicy egzaminu dojrzałości zauważyłam, że oprócz tych osobników, co dają drugiemu kopa na zapęd, pojawią się również osoby, które będą wiedziały lepiej, co dla niego dobre.

matura

Nie było dla mnie innej drogi niż matura rozszerzona z polskiego i angielskiego.

Polonistka (cudowna, tylko ten jeden raz mnie załamała):

Matura rozszerzona z polskiego? Nie, to zbyt trudne. Będziesz musiała przeczytać nadobowiązkowe lektury i dostrzegać różne zależności, wpływy…

Hm, jak się może domyślacie, przeczytałam te lektury, a zależności dostrzegałam na tyle, by teraz móc powiedzieć, że poszło bosko.

***

Bejsik przestał mnie satysfakcjonować, o ile w ogóle zaczął kiedykolwiek – w końcu od początku drogi instruktorskiej wiedziałam, że chcę być w tym najlepsza jak mogę. Wymarzyłam sobie, że kolejny poziom zrobię w Poznaniu, a tu zerkam w terminarz… Muszę pisać, jakie miasto się pojawiło?

No to pochwaliłam się innemu instruktorowi, z ekscytacją opowiadając, co jest w programie szkolenia.

Licencja B? Na co ci? Czego nowego cię tam nauczą? Dwa i pół tysia płacić?

To było najlepsze szkolenie w moim życiu. Ukształtowało moje instruktorstwo. Bardziej niż A. Osoba, która odradzała mi szkolenie, ostatnio odezwała się jakieś pół roku temu.

***

Po przeszło sześciu latach amatorskich kroków biegowych postanowiłam opłacić start w maratonie. Jedni się żegnali na wieść o tym, ale trzymali kciuki. Inni…

Maraton? Serce ci padnie i nogi. Daj sobie spokój. To dla zawodowców.

Tak, padły mi nogi. Tak, spałam potem tydzień i tydzień jadłam banany. Nie żyję z przekonaniem, że nie zrobiłam tego, czego bardzo chciałam od kiedy zaczęłam biegać. Mam ten medal, na który teraz prawie nie patrzę, bo zawsze się chowa za żelastwem z dyszek i połówek. W głowie go mam i w nogach najbardziej. Ci, którzy mi to odradzali, już dawno nie pamiętają, że co zrobiłam, ale pewnie chętnie wypowiedzieliby się na temat triathlonu. Gdybym chciała im o tym wspomnieć.

conv

Nie mam nic do tych ludzi. Daleko mi również do filozofii: „Nie dam rady?! No to patrz!”, bo jest to dla mnie nastawienie zbyt mocno skoncentrowane na kimś, na przeciwniku, przesycone niezdrową ambicją i potrzebą udowodnienia czegoś komukolwiek poza sobą. A ja wolę dobre uczucia (choć często motywuję się inaczej). Nie piszę o wspomnianych wyżej osobach ze złością, niechęcią – w końcu te uczucia szkodziłyby tylko mi. Oni mają po prostu swoje postrzeganie świata, myślą, że wiedzą lepiej, może nawet chcą dobrze. No i niech chcą.

Tyle że…

Mówią to wszystko tylko na podstawie własnego doświadczenia. A ja mam własne. A ja chcę wierzyć sobie przede wszystkim, dopiero potem komuś. Najwyżej.

I właśnie to wyniosłam z matury.

Fotka: klik

Listy od Agaty

Za dużo presji w tworzeniu do neta?
Pozwól mi ją z Ciebie ściągnąć.
Zapisz się!

Wyrażam zgodę na przetwarzanie podanych danych w celu otrzymywania newslettera od Agaty Borowskiej. Szczegóły przetwarzania danych znajdę w polityce prywatności.