– Co chcesz na urodziny?
– No nie wiem. Może pamiętnik?
– Pamiętnik? Ale taki, do którego inni będą ci się wpisywać? Czy może taki, który ty będziesz pisała?
Wybrałam to drugie. Poszłyśmy do najbardziej wypasionego sklepu papierniczego, jaki był wtedy w mieście. Był, bo teraz został zjedzony przez bank… To w tym sklepie wybrałam pierwszy pusty zeszyt. Miał dziwny format, ale za to jaką okładkę! Była taka młodzieżowa. Mając jedenaście lat, czuje się ogromną potrzebę podkreślania własnego „naście”. I w tym zeszycie chciałam to „naście” bardzo zaznaczać, choć trudno to zrobić suchą relacją z dnia. Z czasem zauważyłam, że można tam zostawiać nie tylko godzinę wstania z łóżka.
Sama się dziwię, ale nawyk spisywania pewnych rzeczy pozostał ze mną do dzisiaj. Przez te kilkanaście lat zeszyt towarzyszył mi w szkole, na wakacjach, zdążył dostać się w niepowołane ręce i wsiąknąć trochę łez.
Choć pisanie pamiętniczka (czy bardziej dziennika) może kojarzyć się pensjonarsko, jestem pewna, że jeszcze nie raz i nie dwa poświęcę chwilę, by zatrzymać się i wyskrobać kilka słów. Bo długopis i kartka mają ogromną moc.
Perspektywa
Nie poznałam jeszcze lepszego sposobu na złapanie dystansu do różnych zdarzeń niż rozprawienie się z nimi w zeszycie. Zapełnienie kilku linii pozwala uświadomić sobie rangę „problemu” i najczęściej stwierdzić, że nie ma co zaprzątać sobie nim głowy. Jeśli głowa twierdzi inaczej, trzeba po prostu częściej chwytać za długopis, aż ten jej wszystko przetłumaczy i sprowadzi na dobrą drogę. Może to dużo powiedziane, ale czasami taki sposób jest najlepszą terapią w trudniejszym czasie. Kontakt z samym sobą zawsze motywował mnie do tego, by się nie rozsypać.
Prywatność
Czasem człowiek ma ochotę pożalić się całemu światu: skończyła się kawa, mąż nie wyniósł śmieci, znowu za długie spanie. W dobie mediów społecznościowych pokusa jest jeszcze większa – jeden klik i 250 osób zobaczy mój żal, a dwudziestu z nich wirtualnie poklepie po plecach. Myślę, że nie mam potrzeby uzewnętrzniać się z wieloma bardzo intymnymi myślami nie tylko dlatego że mam wspaniałych bliskich obok siebie, ale również dlatego że z reguły wystarcza mi zostawienie tego olbrzymiego czegoś na papierze, by mieć wrażenie, że cały świat już o tym wie. Brzmi to jak rozwiązanie wyłącznie dla introwertyków, ale chyba nie tylko wśród nich znajdą się ci, którzy nie chcą się dzielić z każdym swoimi przemyśleniami.
Czas tylko dla Ciebie
Czyli coś, o co walczymy szczególnie w dzisiejszych pośpiesznych czasach. Na równi z czasem wolnym spędzonym z bliskimi czy samotnym treningiem lubię właśnie chwile z zeszytem, kiedy mogę zorientować się w czasoprzestrzeni. Poświęcam czas na pisanie o ostatnich wydarzeniach i uczuciach, żeby upewnić się, co tam u mnie, czy przypadkiem coś nie zgrzyta, jak tam plany i w ogóle quo vadis. (Owszem, można próbować oszukać samego siebie przy pomocy długopisu, ale po co. Absolutna szczerość absolutnie popłaca). No i taka zorientowana mogę przeć dalej do przodu. Albo się zatrzymać, jeśli takie będą wnioski.
Zachować nawyk pisania!
Nie chodzi nawet o to, że im więcej się pisze, tym większej wprawy się nabiera w formułowaniu zdań. Mówię, jakkolwiek by to nie brzmiało, o zachowaniu wprawy w tym technicznym aspekcie pisania. Na co dzień do zapisywania myśli używam klawiatury – pisząc na bloga, będąc w pracy, porozumiewając się z ludźmi. Bywają dni, kiedy nie mam w ręku zwykłego długopisu… Może jestem niepoważna, ale po prostu lubię samą czynność pisania i nie chcę czuć, jak bardzo od niej odwykłam przez technologię. Do tego też przydaje się dziennik, nawet, jeśli częściej się kurzy, niż chłonie słowa.
Wspomnienia
Przy każdej przeprowadzce albo choćby przy generalnym porządku obiecuję sobie, że czas, by te nagromadzone przez lata zeszyty trafił szlag. Utopię je, spalę, wybłagam, by wydrukowali jako książkę. W końcu najważniejsze momenty i tak mam w głowie… Owszem, najważniejsze są w pamięci, jednak na kartkach zdążyłam zapisać epizody, które poszłyby w niepamięć, gdybym tego nie zrobiła. Kiedy sporadycznie powracam do zapisków, najczęściej parskam ze śmiechu. Cóż, zawsze byłam dla siebie jedną z najlepszych rozrywek.
Ciekawe jest to, że im bardziej czuję się szczęśliwa, tym mniej piszę. W czasach największej radochy zdania umieszczane zeszycie są krótkie i chaotyczne, a zostawiając je trochę żałuję, że nie będzie nad czym zaśmiewać się za kilka lat. Ot, taka mała cena za radość tu i teraz.
Czy ktoś z Was również zapisuje gdzieś swoje rozmyślania? A może uważacie to za dziecinadę?