Zawładnął mną najgorszy człowiek na świecie

Kategoria:

Za każdym razem, kiedy zamierzam napisać coś, co dodam do kategorii „KULTUR(YST)A”, chcę zaznaczyć na początku: „Hej, nie lubię pisać recenzji i nie za bardzo potrafię to robić, ale uważam, że jej przedmiot jest naprawdę godny uwagi, więc wybaczcie”. Dziś dodałabym: „A w dodatku czuję się przedziwnie przez tę zmianę czasu, jakby mi ktoś zabrał coś mojego, więc w ogóle nie jestem w pełni sprawna mentalnie”.

No, to jak wpadacie na bloga częściej niż od czasu do czasu, to wiecie, jak z tym moim recenzowaniem jest. Stwierdzam, czy coś jest dobre tylko na podstawie tego, jak wiele wyniosłam dla siebie.

Chwila z książką – każdy widzi to inaczej. Kiedy staram sobie wyobrazić przyjemność z czytania, widzę zapatrzoną w kolejne (koniecznie pachnące) strony osobę siedzącą pod puchatym kocem, ze szklanką parującego kakao na stoliku obok. To oczywiście scena bliska ideałowi. W rzeczywistości – w moim przypadku – chwila z książką wygląda na ogół tak, że sięgam po spisaną historię kiedy tylko mogę, nie bardzo dbając o inne czynniki, które wpłyną na mój odbiór. Innymi słowy, ważniejsze jest to, że mam wolną chwilę na zagłębienie się w jakąś historię, niż fakt, w jakiej pozycji to zrobię i jak bardzo mój układ kręgosłupa pochwaliłby pan od BHP.

Są też historie książkowe, które przejmują nade mną władzę. Każą wyciągnąć się z torby w środku miasta i na chwilę przysiąść na ławce. Wciągają tak, że chwilę można liczyć w godzinach, a dodatkowo nagle ginie plan podniesienia ciężaru na siłowni, a lodówka też jest pusta o wiele dłużej niż zwykle. Strony tych historii krzyczą, by chwycić za ołówek i co chwilę podkreślać zdania, do których będę chciała wrócić. Dają przyjemny komfort myśli: „Wydałam na to pieniądze i nie odłożę na półkę na zawsze z poczuciem, że to zmarnowany hajs”.

Ostatnio zawładnęła mną Małgorzata Halber za sprawą swojej książki „Najgorszy człowiek na świecie”. Podczas czytania nie miałam ołówka i skutkowało to tym, że przed godziną spędziłam kilkadziesiąt minut na skanowaniu wzrokiem kolejnych zdań, by przekazać Wam zaledwie jeden fragment z tej prozy (jak wspaniałym wynalazkiem jest CTRL+F!). Po recenzje odsyłam Was gdziekolwiek indziej, bo tych nie brakuje – książka budzi wiele emocji i to nie tylko dlatego że porusza temat nałogów. Jest po prostu prawdziwa, a prawda wydaje się towarem deficytowym w dzisiejszej propagandzie sukcesu i nadużywania filtrów.
Ja zostawię na blogu fragment, który być może również Was skłoni do refleksji na temat relacji z najbliższymi ludźmi; a może okaże się, że wcale nie najbliższymi. I zaciekawi na tyle, że sami będziecie chcieli coś w tej historii podkreślać.

Czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak potwornie, powtarzam, potwornie ważne dla poczucia bezpieczeństwa, dla tego, żebyś naprawdę się przed kimś otworzył, żeby mogła powstać bliskość, ta, za którą tak płaczesz o drugiej w nocy nad żołądkową, jak ważne jest nieocenianie? Pewność, że ten, do którego mówisz, nie tworzy sobie w głowie opinii na twój temat?

Listy od Agaty

Za dużo presji w tworzeniu do neta?
Pozwól mi ją z Ciebie ściągnąć.
Zapisz się!

Wyrażam zgodę na przetwarzanie podanych danych w celu otrzymywania newslettera od Agaty Borowskiej. Szczegóły przetwarzania danych znajdę w polityce prywatności.