Pamiętaj, że ma kilkaset kalorii! Że ma dużo ulepszaczy! Że jest smażony w głębokim tłuszczu… Aby spalić pączka, musisz malować usta pięć godzin i oglądać telewizję dwadzieścia….
To spodziewałeś się przeczytać na tym blogu? Jeśli tak, to przepraszam, ale nie rozwinę tematu, bo chcę mieć spokojną głowę, kiedy będę wcinać puszyste ciacho. Wolę zjeść ze smakiem, niż przeżywać w trakcie mlaskania: „Ojej, na blogu pisałam, że pączki takie złe, a sama jem piątego..” Nie, nie. Na taką niespójność nie można sobie pozwalać.
Zacznijmy więc jeszcze raz
Zanim sięgniesz po pączka… przestań gadać. Przestań się oszukiwać i co najważniejsze – przestań utrudniać innym (spo)życie, a potem jedz tyle, na ile się zdecydowałeś.
Wyrzuty sumienia przy jedzeniu to codzienność wielu osób. Nie mogę zrozumieć, jak to możliwe, że tak się wytresowaliśmy. Najpierw karmimy się wiedzą i motywacjami z internetów, potem zawzięcie ćwiczymy, palimy kalorie, wyginamy się, odmawiamy sobie wszystkiego, a finalnie i tak rzucamy się na cukier z poczuciem winy i żalem, że sami sabotujemy swoje wysiłki i nigdy nie będziemy wyglądać jak instruktor – bóg.
Nie kalorie są w tym całym zamieszaniu najgorsze. Najbardziej życie utrudnia ten nieprzyjemny dyskomfort spowodowany konfliktem między przyjemnością podniebienia a wyrzutami sumienia
Przy okazji można stać się osobą, z którą nikt nie chce świętować. Oj, niejednokrotnie zdarzyło mi się powiedzieć: „albo jesz, albo gadasz!” do moich świetnych koleżanek, które najpierw zapraszają na lody, a w trakcie oczywiście muszą powiedzieć, jak karygodnym czynem jest gałka czy dwie. Na pytanie „Zjesz ze mną?” najpierw odpowiadają skwaszoną miną, ale za chwilę chętnie pochrupią – by za moment powiedzieć, jak to będą musiały to wypocić na fitnessie. Szczerze podziwiam za umiejętność odnalezienia się w takim zapętlonym świecie.
Decyzje, decyzje…
Kiedy postanawiam, że w nocy mam lepsze rzeczy do roboty niż spanie, to już nie płaczę z samego rana dnia następnego, jaka to niewyspana jestem – przecież mogłam iść spać prędzej. Kiedy nie zdążę czegoś zrobić to wiem, że to wynik moich decyzji i lepiej wyciągnąć z tego lekcję, niż sobie cisnąć. Kiedy decyduję się na słodycze, to biorę na klatę (a w zasadzie na brzuch…) konsekwencje tego szamania. Skoro uznaję, że ta przyjemność jest warta dodatkowych kalorii, to niepotrzebne mi już dywagacje i informowanie całego świata o tym, jak mi urośnie zad. Po co dobrą chwilę obciążać wyrzutami sumienia? Żołądek po takich ekscesach to chyba wystarczający ciężar.
Zatem jeśli już decydujesz się na zjedzenie pączka czy innej kalorycznej bomby, po prostu świadomie tego doświadczaj. Z radością. Jeśli wiesz, że zafundujesz sobie nadwyżkę kalorii, to dla świętego spokoju zaplanuj, jak się tego pozbędziesz i potem wprowadź plan w czyn. Ale na spokojnie, a nie, że po dwudziestu minutach od zjedzenia trzech pączków ubierasz buty i idziesz biegać, czym szokujesz organizm maksymalnie. I potem jeszcze dzień później przeżywasz, jak to się spodnie nie dopięły (co oczywiście jest bzdurą, bo choćbyś czwartkowy obiad u Poniatowskiego połączył z Tłustym Czwartkiem, nie przytyjesz w jeden dzień).
Jeśli ten dzień ma być pełen wyrzutów sumienia, lepiej od razu idź po sałatkę.
I nie mów mi, ile kalorii ma pączek. Przecież to w moje biodra idzie, nie w Twoje.