Jadę tramwajem do klubu, wcinam rzodkiewki i wafle ryżowe. Całe szczęście, że nie pączka – wizerunek ległby w gruzach, gdyż do tramwaju wsiada klientka klubu.
– Jedziesz do mnie?
– No, przepustkę ze szpitala wzięłam na zajęcia.
– Cooo?… – pytam mało rezolutnie – Może rzodkiewkę?
– A, daaj. No na głowę idzie dostać. Dwa dni już się nie ruszałam. Mówię pojeżdżę trochę na rowerze, to lepiej będę spała. Ocipiałabyś tam. A byś widziała poranną gimnastykę w szpitalu…
To się nazywa miłość do aktywności fizycznej.