Oto transkrypcja #38 odcinka Podkastynacji. Przygotowała ją Karolina Niepsuj.
Cześć! Tu Agata Borowska. A to jest kolejny odcinek podcastu Podkastynacja. Będę dzisiaj mówić o czymś, co spędza sen z powiek wielu początkującym twórcom internetowym, a mianowicie o wartościowych treściach. Powiedziałabym nawet: o tych cholernych wartościowych treściach, bo zdarza się, że wiele osób tak się (chciałam powiedzieć: fokusuje, a przecież to jest fatalne słowo i mam polski zamiennik) skupia na tym, jakie te treści powinny być, i rozmyśla o tym, co to właściwie znaczy wartościowe, że tak naprawdę nie bierze się za działanie i stoi w miejscu.
Dlatego dzisiaj będę chciała w tym podcaście zaprezentować bardzo ludzkie podejście do tego, czym są te wartościowe treści, z dala od podręczników, i oparte na tym, co ja robię od lat w internecie.
Może nie mam zasięgów, które mogłyby Ci zaimponować, ale na pewno mam wokół siebie fajnych ludzi, z którymi mam codzienny kontakt i które potrafią też ze mną wejść w dyskusję. Po prostu chcą ze mną rozmawiać. I ja myślę, że teraz to jest ważniejsze, niż to, ile jest cyferek przy tym kluczowym miejscu naszego profilu, czyli liczbie obserwatorów.
Więc jeżeli przekonuje Cię to, że możesz dowiedzieć się czegoś od osoby, która co prawda nie ma tysiąca followersów, ale za to napisała na pewno tysiąc postów i tysiąc wpisów, i najróżniejszych zdań i przeszła sporą drogę od 2011 czy 2012, kiedy to były całkiem inne warunki na tworzenie w internecie – – to bardzo gorąco zapraszam Cię do słuchania. Postaram się w Twoje serducho wlać bardzo dużo otuchy, jeśli chodzi o tworzenie do internetu, i zachęcić Ciebie do tego, żeby tworzyć niezależnie od tego, jakie obawy teraz masz, i cokolwiek znaczą dla Ciebie wartościowe treści.
Kiedy w 2021 roku chcesz wystartować z czymś w internecie, to tak w zasadzie możesz sobie myśleć, czy jeszcze w ogóle dla kogoś tutaj jest miejsce, skoro mamy taki przesyt informacji, skoro na każdym kroku ktoś chce nam coś opowiedzieć, na przykład o sobie. Na początku powiem Ci kilka słów takich podręcznikowych, czyli co ma robić dobra treść. I to będzie pierwsze i ostatnie takie wtrącenie z podręczników czy z jakichś kursów dotyczących tworzenia treści, czy opowiedzianych za darmo na przykład pod jakimś postem na Instagramie. Potem przejdziemy do moich doświadczeń i osób, z którymi bardzo często o tym rozmawiam.
Dobra treść może robić kilka z tych rzeczy albo może robić jedną z tych rzeczy, czyli:
Edukować
Na przykład jesteś dietetykiem i opowiadasz swoim czytelnikom czy słuchaczom o tym, jakie znaczenie witamina A ma dla ich zdrowia. I to będzie wiedza.
Rozrywać – dawać rozrywkę
Dobra treść, wartościowa treść ma również dawać rozrywkę. W wolnym tłumaczeniu – rozrywać. No czyli generalnie można z siebie robić pajaca. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. Można opowiadać ciekawe rzeczy. Można pisać tak, że wszyscy się zaśmiewają. Można komentować dowcipnie jakieś bieżące wydarzenia. Ostatecznie można również memy produkować i je wrzucać, i to też będzie niejako wartościowa treść. Chociaż pewnie zdania są na ten temat podzielone.
Inspirować
Trzecim zadaniem wartościowej treści jest inspirować, czyli: 5 sposobów na to, aby wreszcie sobie zajebiście zorganizować dzień; 20 sposobów, aby odgruzować swoją przestrzeń; jak ułożyć równo garnki na naszej półce. Pokazujemy wtedy na zdjęciach taką czystą, bielutką kuchnię, gdzie te garnki jak od linijki stoją, i wyobrażamy sobie, że tak wygląda prawdziwe życie. To mniej więcej są treści inspirujące.
Być opiniotwórcza – wzbudzać kontrowersje
Dobra treść może również wzbudzać kontrowersje, powodować, że ktoś po drugiej stronie się denerwuje – mówiąc łagodnie, wkurwia – mówiąc brutalnie. To znaczy, że treść naprawdę bardzo dobrze spełniła swoją rolę, skoro takie emocje udało się wywołać. Kontrowersyjna treść może też sprawić, że ktoś przyklaśnie i powie: „Tak! Dobrze to zrobiłeś!”
Myślę, że kontrowersyjny wpis ma za zadanie, żeby podzielić Twoich odbiorców. Oni się dzielą na dwa obozy, potem się kłócą, na przykład w komentarzach, i wtedy to spełniło swój cel. Ja to mówię trochę z przekąsem, potem wyjaśnię, dlaczego uważam, że treści kontrowersyjne to miecz obosieczny.
Co łączy te wszystkie cztery rzeczy, czyli edukowanie, dawanie rozrywki, inspirowanie i wzbudzenie kontrowersji (lub łagodniej, mieć wartość opiniotwórczą)? Generowanie emocji. I jeżeli myślisz o wartościowych treściach i chcesz do tego podejść jakkolwiek podręcznikowo, to pomyśl tylko o tym, że to powinno wywołać jakąś emocję w nas – nas czytelnikach Twoich, nas odbiorcach. Powiedzmy, że jest to pierwszy krok do sukcesu. Chodzi o to, żeby ktoś nie pozostał obojętny, co wcale nie jest takie proste w tych czasach, bo – tak jak wspomniałam wcześniej – mnóstwo komunikatów już nas bombarduje. Wyszukanie odbiorcy i złapanie jego uwagi też od nas trochę wymaga.
No ale dobrze, żebyś nie poczuł się, czy nie poczuła, przytłoczony tym, co powiedziałam, postawmy się w Twojej sytuacji, kiedy chcesz tworzyć coś do sieci. I teraz już odchodząc od podręczników i do teorii przechodząc – choćby nie wiem co, na jakieś potrzeby Twojego odbiorcy musi ta treść odpowiadać. To super, że umiesz pisać. To super, że lubisz pisać, że chcesz prowadzić blog, że chcesz pokazywać się na Instagramie. Tylko trzeba mieć zawsze z tyłu głowy, że to ma być przydatne dla drugiego człowieka. To jest trochę tak jak z Twoją usługą czy z Twoim produktem. Bo jeżeli pieczesz ciasta albo rozpisujesz plany dietetyczne, albo uczysz języka obcego, albo robisz strony internetowe albo grafiki, to też odpowiadasz na czyjeś potrzeby. I tutaj na pewno warto myśleć sobie o tym, co się chce przekazać i komu, i jak to zaspokoi czyjąś potrzebę.
Ale ja Cię tak z tym nie zostawię, bo to znowu mogłoby spowodować takie myślenie, że: „No dobra, ten tekst nie odpowiada na niczyją potrzebę. Ten wpis nie odpowiada na niczyją potrzebę. Ja nie będę dzisiaj nic publikować”. I potem z tego „dziś” robi się tydzień, dwa i trzy, bo nie wiesz, jak odpowiedzieć na czyjąś potrzebę. To jest właśnie ta pułapka, kiedy myślimy o wartościowych treściach.
Twórz dla odbiorcy, ale i dla siebie
Ja sama byłam osobą, która w 2014 roku założyła blog tylko dlatego, bo widziała potrzebę… swoją własną. Ja miałam potrzebę się dzielić tym, jak zarąbista jest aktywność fizyczna i indoor cycling. I ja nie umniejszam teraz tej potrzeby i Ty też nie umniejszaj swojej, jeżeli kieruje Tobą coś podobnego. Jeżeli coś tak bardzo lubisz, tak entuzjastycznie do tego podchodzisz i wiesz, że to może coś wnieść w czyjeś życie, ale nie potrafisz tego nazwać tak konkretnie, że to jest odpowiadanie na czyjąś potrzebę – no to okej. Tak czy siak to rób. Bo ten entuzjazm i ta chęć też Ci pomogą wytrwać w regularnym tworzeniu.
Dlatego, chociaż jest się skupionym na maksa na odbiorcach, nie można ujmować sobie. Chodzi też o to, aby Tobie się chciało i odbiorca też na tym zyska. W odpowiadaniu na potrzeby chodzi bardziej o to, żeby też o tym odbiorcy myśleć. My jednak jesteśmy dość egocentryczni, egoistyczni i myślimy o sobie, kiedy piszemy, a dobry komunikat jest tak skonstruowany, że drugi człowiek może odnaleźć w nim siebie. Dlatego warto myśleć o tym, czego może potrzebować osoba po drugiej stronie, ale również pamiętać o tym, że niejako chcesz spełnić swoją potrzebę. Jeśli lubisz to robić, bo jeżeli nie lubisz i robisz to po prostu, bo trzeba, bo chcesz rozwinąć się w sieci, bo chcesz zdobyć klientów przez internet – to w porządku. Wtedy robimy to automatycznie, może z mniejszym myśleniem o sobie. Wtedy można wyjść do drugiego człowieka.
Tak jak wspomniałam, prawda leży gdzieś pośrodku. To nie jest tak, że zawsze trzeba trafiać w czyjąś potrzebę. Czasami spontaniczne treści roznoszą się wspaniale, a coś przygotowywane w pocie czoła przez długi, długi czas nie ma takiego odzewu, jak byśmy chcieli. Ja naprawdę nie zliczę zdjęć na Insta, które próbowałam robić jak najbardziej przystępne, jak najbardziej wpisujące się w standardy Instagrama, opisane zgodnie ze wszystkimi zasadami, a potem okazywało się, że w danym miesiącu najwięcej odzewu spowodowało moje zdjęcie w koszuli nocnej z kawą na kolanach i z opisem takim, że: Wiwat niewartościowe treści! Bo nie mam co napisać. I tak też może być.
Ja nie pamiętam, czy ja myślałam o odbiorcach, kiedy pisałam na bloga tekst o tym, że nie lubię pomidorów i że wszyscy się dziwią, dlaczego nie lubię pomidorów. Wiem, że ostatecznie wiele osób się w tym odnalazło, bo to jest jeden z chętniej czytanych tekstów na moim blogu. Wpiszcie w wyszukiwarkę: „nie lubię pomidorów” i zobaczycie, co się stanie. Tak że jeżeli będziesz pisać blog, to czasami warto podjąć taki temat, który wydaje się totalnie od czapy. Nigdy nie wiadomo, jak to się skończy.
Oczywiście tutaj znowu wskazana jest równowaga, bo nie o to chodzi, żeby zasypywać internet śmieciami. I jeżeli coś nam totalnie nie wyszło, to tego nie zamieszczamy – do tego jeszcze wrócę. Nie musimy mieć podejścia totalnie perfekcyjnego pod względem odpowiadania na potrzeby odbiorcy, bo wtedy zwyczajnie okazuje się, że nie robimy nic. Bardzo często tak jest.
Wrócę jeszcze teraz do kontrowersji, skoro byliśmy już przy generowaniu emocji, przy poruszaniu odbiorcy. Myślę, że do tego trzeba podejść dosyć rozważnie, bo nie musisz opierać swojego tworzenia w sieci na kontrowersji. Tym bardziej jak na przykład prowadzisz cukiernię (tak się uparłam z tymi ciastkami, ale po prostu zjadłoby się coś) albo proponujesz usługi związane z wypożyczaniem koparek, to nie musisz bazować na kontrowersji. Można by było konkurencję obsmarować, zrobić coś w tym stylu. Nie jest to na pewno najlepsza droga do rozwijania swojego wizerunku w internecie.
Dlatego bardzo mocno trzeba przemyśleć każdą treść, która może wywołać silniejsze emocje, bo to jest miecz obosieczny. Z jednej strony okej, nabija nam to wyświetlenia, stajemy się poniekąd popularni, ale często jest to popularność chwilowa, bo ludzie, którzy przychodzą do nas po takim tekście, potem widzą, że na bieżąco nie bywa tam nic takiego, oni już nic dla siebie nie znajdą. Nie są to ludzie, którzy zostaną z Tobą na dłużej. A nawet jeśli zostaliby z Tobą na dłużej, to są to pieniacze, których podjarało to, że kogoś wyzwałaś czy wyzwałeś. Chyba nie chcesz mieć takich ludzi przy sobie. Trudno potem, aby oni zostali Twoimi klientami czy Twoimi stałymi czytelnikami. Oni nie są zainteresowani tym, co Ty robisz na co dzień, tylko tym, że zaszło coś typu „wysryw”, czyli dałeś albo dałaś upust emocjom, które może nie do końca były dobrze ubrane w słowa, i ich wydźwięk nie był taki jak sobie założyłaś.
Tu jeszcze jest ważna sprawa. Jeżeli już się bierzemy za kontrowersyjny temat, to naprawdę trzeba umieć to napisać i trzeba to słowo pisane przedstawić tak, żeby ktoś po drugiej stronie zrozumiał nasze intencje. Trochę prościej będzie w przypadku podcastu czy nagrania wideo, bo wtedy ktoś Cię widzi i te intencje o wiele łatwiej jest wyczytać. No ale znowu, jeżeli będziesz bazować tylko na kontrowersji, to może przylgnąć do Ciebie łatka pieniacza. Stworzenie nieprzemyślanej treści będzie się ciągnąć za Tobą jeszcze długo, bo Internet nie zapomina, a nie wiadomo czy po trzech, czterech czy pięciu latach nie pożałujesz, że napisałaś coś takiego.
Jak wspominam siebie, to ja bardzo często miałam taką chęć, aby dużo spraw wyjaśniać, na przykład związanych z jazdą na rowerze stacjonarnym, i kilka takich tekstów się pojawiło. Większość nie powstała. Ze dwa czy trzy w ogóle zdjęłam z bloga i przerzuciłam w Szkice i już się w ogóle tym nie zajmuję. Nawet mi do głowy nie przychodzi, aby coś takiego pisać. Wszystko dlatego, bo stwierdziłam, że właśnie te intencje muszą być naprawdę mega czytelne. To, że my się na kogoś będziemy wściekać, że jest tak, a nie inaczej, ten swój żal, to swoje niezrozumienie wylewać w internecie, to nie do końca może zadziałać tak, jak byśmy chcieli.
Ja też jako odbiorca często nie zapominam o akcjach, które jacyś twórcy robią. To jest właśnie to, że gdzieś w głowie zawsze zapadnie mi jakiś tekst, który ktoś popełnił. Nawet jak ktoś po latach już zmienił zdanie albo próbuje zmienić swój wizerunek, to w mojej głowie nadal jest taki, jaki był wcześniej. I ja wiem, że to jest mój problem, bo ludzie się zmieniają oczywiście i każdy może popełniać błędy. Ale myślę sobie, że ja sama też nie chciałabym być w czyjejś głowie, bo ktoś może mieć tak jak ja. Ja też nie chciałabym być postrzegana jako osoba, która 5 lat temu napisała tekst o tym, że tam… Nie chcę już mówić konkretnie, o co mi chodzi, żeby nie wspominać tego, co ktoś napisał. Niemniej obrażanie jakiejś sporej grupy ludzi nigdy nie jest dobrym pomysłem. Szczególnie jeśli my nie dążymy do wielkiej popularności.
Ale jeżeli nie my sami mamy być bohaterami naszej opowieści w sieci, tylko na przykład chcielibyśmy pomagać ludziom w jakiś sposób albo rozmawiać z nimi o naszych zainteresowaniach typu (coś modnego teraz) morsowanie – no to kurczę, to jest przecież tak pozytywna sprawa, że tego nawet nie trzeba kontrowersjami popychać do przodu. Więc jeżeli Twoja działalność – cukiernia 😉, tworzenie stron internetowych, bądź jeżdżenie na rowerze stacjonarnym – nie wymaga tego, aby rozpromować się kontrowersyjnymi treściami, to ja bym je totalnie odradzała. Oczywiście zrobisz, jak uważasz.
Jeżeli tak naprawdę chcesz mocno komuś pocisnąć, – na przykład jesteś dietetykiem, który koniecznie chce powiedzieć, że dietetycy z innego obozu fatalnie się znają na swoim fachu, – to możesz to zrobić. Tylko znowu: to jest jak mówienie o swojej firmie. Jakbyś wyszedł na przykład na konferencję w swojej branży i tak o kimś mówił, nie? Trzeba podejść do tego dosyć rozsądnie, więc ja bym była totalnie na nie.
I jeszcze ważne jest to, kończąc już te kontrowersyjne treści, że wiele osób, jeżeli dopiero zaczyna działać w internecie, to też nie do końca czuje jego specyfikę. W tym sensie, że nie wie, jakie treści się roznoszą. Czasem może się roznieść to, co nie do końca chcemy. Więc warto mieć kogoś, kto by się trochę na tym znał, powiedział, co można napisać w tym statusie na Fejsie, czego nie można, co warto zostawić dla siebie i tak dalej.
No dobra, kontrowersje wyjaśnione. Te pozostałe rzeczy, czyli wiedza, refleksja, inspiracja, motywacja, wzruszenie i tak dalej, to są też emocje, które możesz śmiało dać ludziom, którzy mają do Ciebie przychodzić, i to będzie wartościowe.
Wszystko już było, to po co mam tworzyć?
Dobra, myślisz sobie o wartościowych treściach, ale z drugiej strony przychodzi myśl: „Ale już wszystko było. Ja nie umiem już tworzyć wartościowej treści, która by wnosiła coś nowego, bo to wszystko zostało już powiedziane”. Tak! Tu nie będę ukrywać – wszystko zostało już powiedziane. Ale nie zostało powiedziane Twoimi słowami.
Wraca temat bycia sobą. To sprawia, że jesteśmy autentyczni. Jeśli jesteś sobą, jesteś autentyczna czy autentyczny – ludzie do ciebie lgną. Udawanie kogoś naprawdę ma krótkie nogi. W internecie tym bardziej. Jest to może przykład dosyć abstrakcyjny, choć nie do końca. Wyobraź sobie, że zdobywasz popularność w takiej Bydgoszczy. Stajesz się rozpoznawalny, tworzysz swój wizerunek, który nie jest do końca na prawdzie oparty. A potem ktoś Cię spotyka na ulicy z czymś, co bardzo odstaje od tego, co prezentujesz w sieci, robi Ci zdjęcie po kryjomu na Zoomie i gdzieś to wstawia, i to się roznosi dalej. Naprawdę w 2021 roku, w XXI wieku, to nie jest tak abstrakcyjna sytuacja. Dlatego bycie sobą i autentyczność zawsze popłaca. I tak samo tworzenie z tym swoim pierwiastkiem zawsze też popłaca.
No słuchajcie, o rowerach stacjonarnych ludzie też mówili. Może nie pisali aż tak mocno, ale było już dużo specjalistów, jak ja zaczynałam pisać o aktywności fizycznej. Tym bardziej teraz, kiedy troszkę więcej opowiadam o sprawach językowych. No heloł, jest tyle polonistek na przykład na Instagramie albo na Tik Toku. W ogóle tylu korektorów, redaktorów, specjalistów od poprawnej polszczyzny ma swoje blogi. Ci ludzie przecież też działają w internecie. I to ma być powód, który sprawi, że ja przestanę o tym mówić? Czy jeżeli jest 20 dietetyczek w Twoim mieście, 15 z nich prowadzi bloga, to to jest powód, żebyś Ty nie stworzyła swojego i nie opowiadała o swoim podejściu do jakichś spraw, nie przekazywała swoim pacjentom i przyszłym pacjentom Twojej wiedzy? Na pewno coś Cię wyróżnia! I to jest bardzo dobre podejście, aby pomyśleć, co Cię wyróżnia.
Ja nie korzystałam z tego podejścia, bo stwierdziłam, że może w trakcie tworzenia się okaże, że coś mnie wyróżnia i wtedy będę mogła jasno zakomunikować, co takiego mam innego niż wszyscy. Ale tak naprawdę ja też nie chcę być inna niż wszyscy. No sorry, nie jestem jakaś turbo wyjątkowa, w wielu rzeczach wręcz przeciętna. To jest tak, że jedni mnie polubią, a inni nie i z Tobą też tak będzie. Nie polubią nas wszyscy. W życiu tak nie jest, w internecie też tak nie jest. Dlatego nie ma co się wielce nastawiać. Ale to też nie może nas blokować przed tym, że czegoś nie stworzymy. To, że 200 osób w internecie ma swoje blogi na temat tego, jak włożyć wpis na WordPress, to nie znaczy, że też nie masz tego opisać swoimi słowami. A tym bardziej jeżeli decydujesz się na to, aby to opowiedzieć głosem albo głosem i obrazem, czyli przez wideo. Wtedy Twój odbiorca o wiele szybciej może zdecydować, czy Cię polubi czy nie, czy zostanie z Tobą na dłużej. Jak nie polubi, to odejdzie – i tyle. Pewnie w większości przypadków nawet się o tym nie dowiesz, bo wiadomo – niektórzy muszą swoje odejście ogłosić, ale na samym początku, kiedy zaczniesz tworzyć, naprawdę nie będziesz mieć hejterów. Spokojnie.
Początek to jest ten wspaniały czas, kiedy można do woli testować, dodawać wpisy, dodawać stories. Mało osób Cię ogląda, możesz się wytrenować w tym, prawie nikt nie krytykuje, więc naprawdę to jest dobry moment, żeby próbować różnych dróg. Zatem jeżeli wątpisz, że w tej tematyce, która Cię interesuje, zostało już wszystko powiedziane, to pamiętaj, że owszem zostało powiedziane, ale nie Twoimi słowami. Więc do dzieła!
Wartościowe treści mają być regularne
Zaczynając tworzenie w internecie, postawiłabym bardziej na regularność niż na wartościową treść. Wiem po sobie, że jeżeli regularnie coś dostarczam, to odbiorca podchodzi do mnie bardziej poważnie. A to dlatego, że ja do tego odbiorcy bardziej poważnie podchodzę. Lubię sobie myśleć, że prowadzenie bloga, podcastu, profilu na Instagramie, to taki własny magazyn. Tak jak kiedyś czytało się gazety. (Teraz chyba już rzadziej mimo wszystko). To był czas na relaks, kiedy można było dowiedzieć się czegoś nowego, czasem się uśmiechnąć. Takie były różne rubryki, że tutaj dowcip, tu krzyżówka, tu coś. I teraz może na blogu nie zrobisz krzyżówki, choć mógłbyś, ale też możesz dostarczać różnorakie komunikaty, które na odbiorcę bardzo fajnie wpłyną.
I już stosując trochę bardziej przyjazne słownictwo, bo już pierdzielę jak w jakimś poradniku: odbiorca, dostarczać, tarara. Wyobraź sobie to tak, że ktoś będzie spędzał z Tobą czas. Czyli jak jest Podkastynacja co dwa tygodnie w sobotę, to sobie myślę, że ktoś może się spodziewać, że codziennie ta gazetka do niego przyjdzie, bo sobie zrobił prenumeratę na przykład albo że kliknął powiadomienia i jak wstaje w sobotę rano, to myśli sobie: „O, to może jednak ta Podkastynacja będzie!”. Ja wiem, że opowiadam teraz jakbym obrosła w piórka, ale chciałabym powiedzieć, że ja też jestem z drugiej strony. Wiem, że w poniedziałek wychodzi taki podcast, że w piątek o 13:00 spodziewać się takiego podcastu. I to jest dla mnie bardzo okej, bo ja w takie rytmy sobie jako odbiorca wpadam – wiem kiedy czego się spodziewać, kiedy czego będę słuchać. To tak jak mieliśmy kiedyś program telewizyjny i też wiedzieliśmy, co się będzie pojawiało.
Dlatego to jest kluczowe na samym początku, żeby ktoś zaczął kojarzyć, że danego dnia coś od Ciebie dostanie. Tworzysz jakąś treść – to może być newsletter, to może być wpis na Instagramie czy relacja, czy wpis na blogu – i to już będzie wartościowe, jeżeli będzie regularne. Dlatego na samym początku bardziej postaw na regularność, niż na to, czy coś totalnie odpowiada na potrzeby odbiorcy.
Wiadomo, teraz poprzeczka jest już coraz wyżej, jeśli chodzi o treści. One muszą być poprawne językowo, one muszą być regularne, one muszą być przejrzyste. Naprawdę muszą wiele warunków spełniać, bo konkurencja jest większa. Ale to nie oznacza, że trzeba do tego tak perfekcyjnie podchodzić. Dlatego postaw na regularność. Ale żeby nie było niedomówień – nie za wszelką cenę.
Ostatnio wyświetlił mi się post sponsorowany na Instagramie pod tytułem „Co wrzucać na stories, kiedy nie masz czasu?”. Moja odpowiedź brzmi: Jeżeli nie przygotowałaś czegoś dobrego wcześniej, kiedy miałaś czas, to nie wrzucasz nic. Nie ma nic złego w pokazaniu się od tej ludzkiej strony. O to nawet chodzi na przykład w blogowaniu firmowym, żeby można było się tak pokazać. Sprzedajesz nieruchomości – to na blogu firmowym możesz pokazać, jak wygląda Twój standardowy dzień pracy. I nie ma nic złego we wyrzuceniu zdjęcia ze spaceru lub zabawy z dzieckiem, ale bez przesady. Zapychacze to jest coś, co – moim zdaniem – do niczego nie prowadzi i jeżeli dzień pomilczysz, a potem wrzucisz coś dowcipnego, coś wiedzowego, inspirującego, to zobaczysz, że nikt o Tobie nie zapomniał.
Dlatego jeśli nie ma pomysłów, to naprawdę nic na siłę. Jeżeli wiesz, że chcesz publikować codziennie, dzień w dzień, każdego dnia, codziennie, dzień w dzień, każdego dnia – myślę że się dosadnie wyraziłam – to podejdź realnie do tej sprawy. I jeśli nie będziesz w stanie z dnia na dzień tych treści stworzyć, to stwórz sobie to na zapas, ale żeby to faktycznie było dobre, a nie żebyś chodził potem (i chodziła) z taką myślą w głowie, że: „O matko! Muszę coś wrzucić, muszę coś wrzucić! O Jezu, Jezu, Jezu!”. I dostajesz nerwicy związanej z publikowaniem w sieci. No nie. Nie o to chodzi. A jeżeli ta regularność, na przykład codzienna, jest za bardzo wymagająca – bo od razu mówię, to jest naprawdę mega wymagające, żeby prowadzić taką działalność w sieci – to ustal sobie dni, kiedy publikujesz. Nie musisz tam być codziennie, bo przecież masz też swoją pracę, bo prowadzisz swoją cukiernię, gabinet dietetyczny, prowadzisz zajęcia fitness. I jeżeli masz też tę drugą odnogę, czyli działasz w sieci i chcesz tam wartościowe treści dostarczać, to – żeby siebie nie spalić, żeby nie rzucić tego w pizdu po chwili, po tygodniu czy dwóch – trzeba realny plan działania sobie obrać.
Publikacja co drugi dzień też będzie okej. Publikacja w weekend, jeżeli tylko w weekend masz czas, też będzie okej. Wszystko oczywiście zależy od profilu naszej działalności. Bo jeżeli w tej swojej supercukierni masz codziennie jakieś wyrąbane ciastko, to może ktoś z obsługi mógłby wrzucić fotkę na przykład na fanpage albo Instagram i tym samym zachęcić klienta, który będzie przechodził, żeby to ciastko kupił. Zatem trzeba zbadać swoje możliwości w zakresie tej regularności, ale ona jest bardzo, bardzo ważna. I lepiej opublikować coś rzadziej, ale dobrego, niż codziennie zapychać odbiorcę jakimiś kiepskimi zdjęciami i kiepskimi story albo totalnie niedopracowanymi wpisami na bloga.
Czyli okazuje się, że czasami wartościowe może być milczenie. Coś niesamowitego, prawda? Powinniśmy wszyscy pamiętać o tym, że czasami naprawdę lepiej się nie odezwać i nawet jak mamy coś do powiedzenia, to warto jednak trochę spasować. Myślę, że ja sama powinnam nad tym popracować. Jak mam danego dnia za dużo kafelków na stories, to stwierdzam, że chyba trochę przytłoczyłam ludzi, mimo że to oglądacie. I to jest super, ale myślę sobie też, że warto się dawkować, żeby nasza buzia się za szybko nie przejadła. A jeśli chodzi o wpisy blogowe, to ludzie też czasami muszą odpocząć. Szczególnie jak opublikujemy naprawdę coś z jajem albo coś bardzo działającego na emocje, albo coś, co było ogromną dawką wiedzy. Jakbyście codziennie coś takiego dostawali, to chyba też byście się czuli przytłoczeni albo zwyczajnie olalibyście to. Bo nie jesteśmy w stanie przetwarzać tego aż tak z taką częstotliwością.
Odniosę się jeszcze do tego braku pomysłów. Już sobie ustaliliśmy, że jeżeli totalnie nie mamy pomysłów, to warto odłożyć publikacje na później i w tym czasie stworzyć coś bardzo dobrego. Co jednak kiedy brak pomysłów towarzyszy nam bardzo długo, a my chcielibyśmy budować tę naszą markę w sieci i pokazać się w internecie, pokazać jak tworzymy, jak pracujemy i dlaczego warto do nas przyjść i coś od nas kupić?
Tutaj z pomocą przychodzi kilka narzędzi. Najprościej będzie najpierw użyć narzędzia, którym jest Twoja głowa, czyli pomyśleć, czego będzie szukał klient., Na przykład, czepiając się tej dietetyki (po prostu często współpracuje z dietetykami i to mam bardzo utarte w głowie), jeżeli przygotowujesz wpisy blogowe, to myślisz sobie, o co może zapytać osoba, która chce przejść na dietę. Może zapytać o to, jak wygląda prowadzenie dzienniczka żywieniowego. Może zapytać o to, czy owoce po 18:00 można jeść. Może zapytać o to, czy śniadanie trzeba jeść godzinę po przebudzeniu. Może też ją ciekawić na przykład jak sobie zrobić posiłek z małą ilością węglowodanów. Może ją interesować, czy post dr Dąbrowskiej jest w porządku i czy on faktycznie jest taki wspaniały. Będziesz mogła pokazać swoją perspektywę. Okej, 200 osób już napisało w internecie o poście dr Dąbrowskiej, ale zdania są podzielone i warto żebyś też dołożyła coś od siebie. Tym bardziej jeżeli uważasz, że to Twoje zdanie jest (uwaga! znowu słowo klucz) wartościowe.
Dlatego warto się postawić w sytuacji klienta. Mnie się do tego na przykład bardzo przydaje empatia, ale nie każdy ma ją bardzo rozwiniętą. Nie trzeba mieć rozwiniętej empatii, ale na chwilkę postawić się w takiej sytuacji, że my nie wiemy nic o tym temacie, że klątwa wiedzy nam nie towarzyszy, że jesteśmy totalnie nowi w tym wszystkim. O co będzie pytała ta osoba, która będzie szukała w internecie czegoś związanego z Twoją dziedziną? Chciałaby wynająć mieszkanie i nie wie, jak to zrobić. Kartka, długopis, wypisujemy sobie to wszystko. Pomysły naprawdę mogą się mnożyć. Idziemy na chwilę na drugą stronę i odpowiadamy na potrzeby klienta, o czym wspomniałam już też na samym początku. Jak widać – to wszystko w tych wartościowych treściach wspaniale się łączy.
Jeśli chodzi o techniczne pomoce, to – jak już się produkujemy do tej sieci – warto, żeby Google nas zauważał. Dlatego myślimy o słowach kluczowych i o frazach kluczowych i myślimy też o tym, jak ten tekst miałby wyglądać wizualnie. Dzisiaj nie o tym, tylko o narzędziach i słowach kluczowych. Tutaj się przyda na przykład AnswerThePublic albo Ubersuggest chociażby. I tam wpisujemy interesujące nas słowa, na przykład „dieta kapuściana” albo „ciastka z jarmużem”. W tych narzędziach znajdziemy propozycje słów kluczowych, których możemy potem używać w tekście. Dlatego jeżeli dopada nas jednocześnie totalny brak weny i brak pomysłów, to ten impas trzeba przełamać, zaczynając na przykład od przejścia sobie na chwilę na drugą stronę i znalezienia się w skórze naszego klienta. Tutaj też się czasami przydaje po prostu porozmawianie z kimś. No nie wiem, prowadzisz kwiaciarnię i gadasz z kuzynem: „Ej, sorry kuzyn! Jakbyś chciał kupić dla kogoś kwiaty i nie wiedział, jaki wybrać bukiet, to co byś wpisał w Google oprócz «kwiaciarnia Bydgoszcz»?”. Wiecie, to są takie pomysły, które może się wydają nielogiczne, ale jak już do nich przysiądziemy, to nagle się okazuje, że naprawdę spod długopisu może wypłynąć sporo różnorodnych pomysłów. Trzeba różne tematy poruszać, a wiązanki też na różne okazje się przydają, i nie mówię teraz o wiązankach słownych.
Jest bardzo wielu twórców na Instagramie, jest wielu twórców na Facebooku, wielu twórców ma bloga i jeżeli uruchamiasz właśnie firmę i zaczynasz działać w sieci, to może być to dla Ciebie przytłaczające. Tym bardziej że zewsząd idzie komunikat, że musisz wartościowy content tworzyć, bo inaczej nic z tego i sukcesu nie będzie. Ale wiadomo, że do wszystkiego trzeba podejść z uśmiechem, z optymizmem i z dużą dozą cierpliwości.
To wszystko jest procesem, treści też uczymy się tworzyć wraz z doświadczeniem. Nie nabędziesz go, jeżeli nie będziesz tego robić. Nie poznasz swojej społeczności, na co reaguje najlepiej, co jej się podoba, jeżeli nie będziesz tego robić. Warto oczywiście tworzyć pod publikę. Ja wiem, jak to brzmi. To ma takie negatywne zabarwienie w języku polskim. Ale w internecie trochę tak jest, że tworzymy pod publikę, czyli sprawdzamy, co ludziom się podoba i o czym chcą czytać, i na to kładziemy nacisk. Tylko jeżeli jeszcze nie masz tej publiczności bardzo dużej, to jeszcze nie wiesz, co jej się podoba. Dlatego trzeba dawać różnorodne treści, sprawdzić, czy podobają im się bardziej zasady językowe, że jesteśmy korektorami czy bardziej kulisy naszej pracy. Wszystko to jest osiągane metodą prób i błędów, i to potrwa. Dlatego ważne jest, żeby nie przejmować się tym, ile mamy odsłon, ilu mamy unikalnych użytkowników, ilu mamy followersów, lajków pod zdjęciami i tak dalej, i tak dalej. To jest w ogóle ciekawa sprawa, bo to jest normalne, że my zwracamy na to uwagę. To jest podobno wręcz ewolucyjne. Pamiętam, że w książce „Wyloguj swój mózg” autor zwrócił uwagę na to, że my odbieramy lajki jako akceptację. A kiedyś brak akceptacji wiązał się z tym, że my nie przetrwamy. Więc jak teraz nie dostajemy lajków to nam się wydaje, że nie jesteśmy akceptowani. No i elo, zaraz na pożarcie idziemy.
Nie ma na to skutecznej metody. To jest coś, co musimy w naszej głowie jakoś przepracować. Nie ma co na to patrzeć tak zero-jedynkowo. Wyobraź sobie, że można mieć 10 tys. followersów na Instagramie i dawać te magiczne linki, dzięki którym można ze stories kogoś przenieść bezpośrednio na przykład na nasz blog, ale jednocześnie może Cię nic nie łączyć z tymi ludźmi. A możesz mieć 200 followersów, znać prawie każdego, bo z każdym wymieniłeś krótkie informacje na Instagramie i w dodatku dwie z tych osób kupiły na przykład jakiegoś Twojego e-booka bądź pojechały do Twojej piekarni po ciepłe bułeczki. Dlatego to naprawdę nie jest aż tak ważne, ilu tych followersów będziemy mieli w którymkolwiek miejscu. Ważne jest to, ile relacji udało się nawiązać. Ja przynajmniej wychodzę z takiego założenia.
Wyobraźcie sobie, że Podkastynacja wcale nie jest podcastem, który wojuje na rynku polskich podcastów i nie zbiera co chwilę nowych słuchaczy. Troszkę zbiera, ale to nie są jakieś kolosalne liczby. A mam naprawdę fajne wiadomości i fajny feedback odnośnie do podcastu i odnośnie do mojego gadania na Instagramie chociażby. A i na blogu nie brakuje czytelników od kilku lat. To nie są ogromne liczby, ale ja większość tych osób kojarzę. Kojarzę w ogóle, że z nimi kiedyś rozmawiałam. Dla mnie to jest bardzo ważne, a co za tym idzie – interesują też się moją pracą i ostatnie doświadczenia pokazują, że to jest dobry sposób, aby po prostu się przedstawić i móc potem zaoferować swoje usługi.
Tak że spokojnie. To jest proces. Ja tworzę w sieci od 2014 roku swojego bloga, a wcześniej pisałam jeszcze w innych miejscach do internetu. Ile jest już drogi za mną, ile jest już za mną zwątpień i myślenia: „Ja pierdolę! Po co ja w piątek wieczorem montujęe podcast, jak mogłabym sobie oglądać seriale?! Po co ja piszę na bloga, skoro mogłabym sobie – nie wiem – leżeć z nogami do góry?!”. To tylko ja wiem.
I tego nigdy nie widać, ile za tym jest pracy i ile za tym jest zwątpienia. I Ty też na pewno będziesz wątpić, tym bardziej jak przeczytasz kolejny poradnik o tym, jak zrobić wartościową treść. Jeżeli jesteś zaangażowany w to, co robisz, jeżeli robisz to regularnie, jeżeli potrafisz coś też stworzyć spontanicznie, wyjść do człowieka, myśleć o nim, kiedy coś piszesz, a czasami przekazać też cząstkę siebie i zrobić coś dla własnej przyjemności w tym internecie (bo to też jest ważne), to jesteś na dobrej drodze. Nie wiadomo, jaki to będzie sukces. Jak wiesz, do czego dążysz, to pewnie łatwiej będzie do tego dojść. Jak nie wiesz, to nie wiesz. Zobaczysz, jak się potoczy. Na pewno w internecie warto być nawet dla 100 osób, bo nigdy nie wiesz, ile osób wejdzie właśnie do Twojej piekarni i kupi od Ciebie pyszną drożdżóweczkę. Owszem, wartościowe treści są bardzo ważne. One mogą dawać wiedzę, one mogą bawić, one mogą inspirować albo ostatecznie wzbudzać kontrowersje. Warto żeby dobre, poprawne treści były na Twoim profilu w jakimkolwiek miejscu w internecie. Ale też nie można do tego podchodzić z taką maksymalną dozą perfekcji. Jak masz zacząć, to po prostu zacznij to robić. I to wszystko pójdzie na pewno w dobrą stronę, a ludzie – jeżeli będziesz tego potrzebował – na pewno też Cię nakierują. Tylko cierpliwości. Jeżeli ruszasz dzisiaj z profilem na Instagramie, to nie będzie tak, że od razu pojawi się multum osób. Chyba że faktycznie od razu ruszysz z grubej rury i będziesz dostarczać taki content, że wszystkim gacie spadną ze śmiechu albo dowiedzą się naprawdę totalnie czegoś nowego. Jeśli nie, to spokojnie. Daj im czas, żeby mogli Cię polubić, przyzwyczaić się do Ciebie i sprawdzić, czy zwyczajnie im pasujesz. Nie zrażaj się, jak nie masz tylu followersów, ilu sobie wyobrażałeś. To nie jest takie ważne. Ważne jest rozmawianie z tymi ludźmi, którzy już są, i tworzenie dla nich. A nowi i tak przyjdą. Naprawdę, spokojnie. Nie każdy musi być ogromnym twórcą internetowym. To, że będziesz mieć wspomniane już 10 tys. followersów w którymkolwiek miejscu, nie oznacza, że to się przełoży na Twój biznes.
Ta wymarzona popularność w sieci…
Trzeba też liczyć się z tym, że duża popularność w internecie, o którą tak wielu z nas zabiega, często się wiąże z jakimiś przykrymi sytuacjami. A to nie przemyślisz i pokażesz za dużo prywaty, to ktoś Cię ocenia, tutaj powiesz coś i 200 osób z tych 10 tys. próbuje Cię z tego rozliczyć. Mnie to do końca nie leży, dlatego ja się dobrze czuję w mniejszych zbiorowościach, również internetowych. A jeżeli nawet taka mała zbiorowość może przełożyć się na to, że ja mam co do garnka włożyć, to super. Dlatego też warto zastanowić się, czy my faktycznie chcemy być tak na maksa popularni, czy po prostu chcemy sobie mówić do jakiejś określonej grupy, żeby było miło, kulturalnie i żeby to tworzenie wartościowych treści wiązało się z naszą satysfakcją. Bo o to w tym chodzi. Tworzysz dla kogoś, ale pamiętaj, że też musisz mieć z tego trochę przyjemności, aby tak szybko się nie poddać.
Powiedziałam to wszystko dla Ciebie, ale dla siebie również, bo przez wiele lat myślałam sobie, że nie mam grupy docelowej bloga. I że tak naprawdę nie wiem, czy to co robię coś ludziom daje. Okazuje się, że to coś ludziom daje, tylko wielu z nich się nie odzywa. Dlatego jeśli również jesteś odbiorcą i masz swoich ulubionych twórców, szczególnie mniejszych, to pisz do nich, że to jest przydatne. Do większych oczywiście też, tylko oni mają więcej ludzi, więc pewnie więcej tych wiadomości dostają. Jeżeli coś nam się podoba, na pewno warto to mówić. Jeżeli ruszasz ze swoim blogiem, podcastem, profilem na Instagramie, a ten podcast wlał trochę otuchy w Twoje serducho, to proszę Cię o wiadomość. Chętnie się dowiem, jak Ci idzie, jaką taktykę obierasz na prowadzenie swojej działalności z wartościowymi treściami.
To był odcinek Podkastynacji, w którym próbowałam rozprawić się z wartościowymi treściami i powiedzieć Tobie (i sobie samej też), że ważna jest regularność, ważna jest potrzeba odbiorcy, ale także nasza własna potrzeba w tworzeniu. Do usłyszenia!