Dziś mija rok od dnia, kiedy swoje instruktorskie moce wykorzystuję tylko w jednym klubie fitness. Ja jestem z tego stanu rzeczy zadowolona (mam porównanie: w przeszłości prowadziłam zajęcia w trzech klubach jednocześnie), ale czy można powiedzieć, że to rozwiązanie idealne dla każdego? Czy już domyślasz się, że na pytanie zawarte w tytule nie ma jednoznacznej odpowiedzi?
Jeśli prowadzenie zajęć fitness jest Twoim jedynym źródłem utrzymania, a menago jednego klubu nie jest w stanie zapewnić Ci wystarczającej liczby godzin – bądź oczekiwanej stawki za jedne zajęcia – oczywistą sprawą jest, że będziesz machać rękoma i nogami w kilku miejscach. To, oprócz korzyści finansowych, niesie za sobą inne ciekawe następstwa.
Przede wszystkim zmieniasz klimat
Może jeszcze tego nie odczułeś, ale każdy klub zrzesza różne typy ludzi. Oczywiście nie jest to regułą, ale wypasiona świątynia fitnessu w centrum miasta wołająca za karnety ponad stówkę, przyciągnie inne osoby niż osiedlowa siłownia ze sprzętem sprzed kilkunastu lat. Czy ten drugi lokal będzie gorszy od pierwszego? Absolutnie nie. Wiadomo, że klimat tworzą ludzie. Nie maszyny, ale instruktorzy i klienci. Oba miejsca będą po prostu odbiegać od siebie atmosferą. Ziomek z 50 cm w bicu będzie wolał posłuchać rapsów w ciasnej siłowni pełnej sobie podobnych kolegów, niż czekać, aż swoją serię na ławeczce zrobi blond Beatka, szukająca hantli nie cięższych niż 3 kg. Na pewno czujesz różnicę.
Jako instruktor, pracując w dwóch tak odmiennych miejscach, możesz oprócz mięśni trenować swoją elastyczność. Jeśli umiesz (i chcesz) się dostosować, odnajdziesz się wszędzie. I poznasz ludzi. I jeszcze więcej ludzi. I jeszcze, jeszcze więcej…!
Bezpieczeństwo
Jeśli w jednym klubie coś się nie zgra (perspektywa pracownika jest czasem inna od spojrzenia klienta i daleko jej do różu), nie zostajesz na lodzie i nadal masz gdzie realizować swoją pasję. No i za co kupić sobie waciki.
Natomiast praca w jednym klubie to świetne rozwiązanie dla tych, którzy mają jeszcze mnóstwo innych obowiązków, a prowadzenie zajęć to swego rodzaju odskocznia. Niektórzy po prostu nie lubią bieganiny między jednym klubem a drugim albo większej ilości godzin zajęć niż snu. Kilka miejscówek na głowie tylko pogorszyłoby sytuację w ich kalendarzach.
Miło jest też identyfikować się tylko z jednym klubem. Wielu instruktorów lubi to uczucie, kiedy wkładają koszulkę z logo miejsca, w którym wyciskają z innych siódme poty i reprezentują klub na jakimś evencie. Czasem potrzeba takiego poczucia przynależności – tym bardziej, jeśli to kulturalne i prestiżowe miejsce.
Niezależnie od tego, w jak wielu ilości miejsc pracujesz, najlepiej jest dbać o własną markę. Sprawić, żeby ludzie przyszli na Twoje zajęcia obojętnie gdzie będziesz je prowadził.
Na przykład we własnym klubie. 🙂
Źródło zdjęcia: klik