To tylko ubrania

To tylko ubrania…?

Kategoria:

Tamten biały sweter strasznie się kłaczył. Na pewnej czarnej męskiej bluzie zostawił tyle nitek, że nawet dzisiaj mi ciepło na samą myśl. I to z takimi rzeczami jest największy problem, kiedy przychodzi czas na zmierzenie się z zawartością szafy.

Widzisz tam wspomnienia. Widzisz siebie z różnych etapów życia. Otwierasz szafę i na podświadomość działa przekrój dekady życia albo dwóch.

Ale to tylko ubrania, nie? Kto by przykładał do tego (u)wagę.

No widać ja. Pod koniec lutego pozbyłam się ostatnich trzech worów odzieży. Przybywam tu, natchniona, niczym feniks odrodzony z tekstyliów.

Kiedy kształtuje się własny styl?

Gdy kręcisz się jak szalona, ciesząc się, że z koła sukienki robi się płaski talerz. Albo gdy ciągle chcesz nosić jedną bluzkę, bo uwielbiasz jej szerokie rękawy.

Może wtedy, gdy masz jedenaście lat i czujesz się ładna w bluzce z odkrytym ramieniem, ale ktoś szybko gasi Twój entuzjazm. Ładność nie jest dla Ciebie, zapamiętaj sobie. Zostaje Ci próbować być mądrą.

Kiedy masz czternaście i wkładasz do szkoły kwiecistą spódnicę w zestawie z ażurowym swetrem robionym na drutach… i robisz to tylko raz. Po sześciu godzinach komentarzy, czy przyszłaś na bal przebierańców – i czy jesteś cyganką – wiesz na pewno, że nie chcesz się wyróżniać.

Kiedy pasiaste podkolanówki lądują na dnie szafy zmierzone od góry do dołu przez nienawistne spojrzenia „koleżanek”. Może to wtedy.

Kiedy w liceum wpadasz w dół; intuicyjnie do czarnych spodni dobierasz czarną bluzkę i na lata toniesz w czerni. Po dwóch dniach żartów o żałobie nikt już o nic nie pyta. To wtedy kształtuje się styl. Gdy o spodniach, na których strzępienie przeznaczasz kilka godzin, słyszysz: „nieprzyzwoite”.

Święty spokój dają trampki. Namiastka osobowości jest, nikt dupy nie zawraca, no i nie wyglądasz jak dziwka albo pustak. Bo przecież dopasowane ubrania właśnie to robią z dziewczyny.

Żadna z tych ról mnie nie interesuje, więc najlepiej założyć wór. Och, kocham wory, dajcie mi oversize, spod którego nie będzie mnie widać. W zestawie szpilki plus marynarka czuję się jak oszustka. Ciało chce schować swój wzrost, a poza tym trzeba pilnować, czy brzuch się nie wylewa. Jeszcze by kogoś zniesmaczył. Nic więc dziwnego, że najlepiej pracuje się w upoconym stroju rowerowym.

Później kolejny wjazd na psychę – kupując odzież, niszczysz planetę. Chyba że weźmiesz sweter za pół wypłaty od szyjącej etycznie (w Bangladeszu) polskiej marki. Albo z lumpeksu, wtedy to nie jest konsumpcjonizm.

A potem jesteś matką, to przecież kto by się przejmował stylówą. Sprawą najwyższej rangi jest łatwy dostęp do bufetu, a zresztą i tak po chwili jesteś orzygana.

Te ubrania – takie bez znaczenia. W końcu nie szata zdobi człowieka, nie…?

No i z takim zapleczem mentalnym podeszłam do wietrzenia szafy.

No pozbądź się tego…

Spódnica w kwiaty przepadła z podkolanówkami, a kłaczącego swetra już dawno nie ma, bo jego mocą było tylko jedno wspomnienie. Nie ma też trzech worków innych ubrań, które nie przetrwały mojego odzyskiwania kontaktu z bazą.

Ale to nie jest tak, że trzy wory pakują się same. Pierdolony proces poprzedzony rozkminami tak wielkimi, że od razu widać, że to nie o ubrania chodzi. Chodzi o co najmniej 10 lat życia.

Wylatują z szafy kolejno niewypały zakupowe i oczekiwania, że będę w tym inna. Taka ładniej wyglądająca – byle nie za bardzo. Wylatują zmarnowane pieniądze. Z trudem, no bo przecież zapłaciłam za to kiedyś! Kiedyś…? Dzień po dniu płaciłam, każdego jednego dnia otwierając szafę z rzeczami, których nie (z)noszę. Albo zanadto znosiłam.

To niby tylko ubrania

Wracam do siebie.

Wory zostają, ale chętnie będę też „pustakiem”. Niech się świeci i będzie kwieciste, za duże albo lambadziarskie. Z niezrównoważonych źródeł, z nieprzepuszczającej powietrza tkaniny. Albo czerń jak będę miała chęć – a jak będę się miała ochotę obsypać brokatem w Muzeum Lotnictwa, to się obsypię brokatem w Muzeum Lotnictwa, kurwa jego mać.

Moment otwierania szafy, której zawartość uwielbiasz i możesz nosić cały czas, jest nie do przecenienia. To chwila, w której w końcu masz przestrzeń na siebie – nawet jeśli z dwudziestoletnim poślizgiem. Więc zacznijmy to jeszcze raz: gdzie ta sukienka, z której koła przy kręceniu robi się płaski talerz? Może być za pół wypłaty.

Wolne miejsce w szafie to wolne miejsce w głowie. Puszczasz bez żalu to, co było.  I nic Ci nie kłaczy teraźniejszości. W końcu to tylko ubranie…

Listy od Agaty

Za dużo presji w tworzeniu do neta?
Pozwól mi ją z Ciebie ściągnąć.
Zapisz się!

Wyrażam zgodę na przetwarzanie podanych danych w celu otrzymywania newslettera od Agaty Borowskiej. Szczegóły przetwarzania danych znajdę w polityce prywatności.