Im szybciej instruktor nabierze dystansu do zajęć, tym lepiej. Jak w każdej pracy – na początku chce się zbawiać świat. W przypadku instruktora polega to na sprawieniu, by każdy był w stanie wycisnąć maksa z zajęć, za dwa miesiące cieszył się lepszą formą, a po pięciu nosił dumnie spodnie z liceum.
To tylko kalka, przez którą patrzymy na świat. To, że sami lubimy dać z siebie 100% nie znaczy, że osoba po drugiej stronie też tego chce. Bo to już nie te czasy, że do klubu fitness przychodziło się po metamorfozę. Po formę. Po spodnie w mniejszym rozmiarze.
Ja mam farta (jak zawsze) i pracuję z osobami, które naprawdę dużo z siebie dają na zajęciach. Może to szczęście, a może jasne stawianie sprawy – wielokrotnie powtarzałam i będę powtarzać dalej, że godzina na luźnym kole to strata godziny z życia. Zajęcia bez dokręcania dają tylko iluzję, że wprowadza się coś w swoje życie: spala kalorie, buduje kondycję (czy cokolwiek innego, czego oczekuje się od tomahawka). W rzeczywistości robi się tylko jedno: ucisza wyrzuty sumienia. Przyjdę i poudaję, że pracuję. Niedawno znalazłam świetne zdanie, oddające to, o czym dziś mówię.
How you do antyhing is how you do everything.
Idąc na zajęcia, żeby sobie posiedzieć, marnuje się tak naprawdę więcej czasu, niż w trakcie siedzenia przed TV. Bo do klubu trzeba dojechać, potem wrócić do domu. A cały interes jest droższy niż płacenie za kablówkę, no chyba że ktoś ma pakiet proekstrahiper, który przebija ceną miesięczną kwotę na karnet.
Po co przychodzisz na zajęcia?
Cokolwiek udajesz, udajesz przed sobą. Instruktor może przygotować lekcję, dać wskazówki, zmotywować. Bez chęci uczestnika nigdy nic z tego nie wyjdzie – nie zauważy on efektów, po które przyszedł. Skąd biorą się opinie, że u kogoś na zajęciach jest słabo? Że nie ma wycisku? Pewnie stąd, że zawsze znajdzie się pechowy ktoś, u kogo akurat pokrętło od obciążenia nie działa w prawą stronę. Albo inny sprzęt nie taki – po co chwytać różowe hantle? Owszem, one istnieją, po coś leżą na sali, ale większość bywalców może śmiało sięgać po niebieskie.
Jasne, nie trzeba za każdym razem wypluwać płuca, biegać interwały, dokręcać do stania w miejscu. Skrajności to ryzykowna sprawa, ale fakt pozostaje faktem: szkoda żyć na pół gwizdka.
Można sobie przełożyć to na inne dziedziny życia. (Po co udajesz, ze piszesz magisterkę, skoro siedzisz na fejsie?). Tak niewiele mamy godzin dla siebie, „nie mam czasu” to świetna wymówka, a jak już się go znajdzie, by wyjść na trening, to jaki jest sens przeznaczenia go na mało wnoszące działania?
Skoro przeznaczasz godzinę życia na swój rozwój, to nie zapomnij, że masz w tym uczestniczyć. Cztery, trzy, dwa… Kto może, pół obrotu w prawo.