Sześć grup wojowniczek w klubie fitness

Kategoria:

Z dystansem spojrzałam (tu i tu) na irytujące dziewczęta na siłowni. Dodaliście swoje typy.  Nie zapomniałam jednak o trzonie klubów fitness! Wojowniczkach największych, obiektach westchnień i podziwu, przyczynach kompleksów innych bywalców wyświeconych parkietów fitnessowych sal!

Matki – Polki. Wchodzą do szatni z ulgą w oczach: udało się zrobić zakupy, odebrać dzieciaki z przedszkola, podrzucić je do kącika zabaw w klubie, a ostatecznie ubrać buty sportowe i udać się na zajęcia. Niestety z telefonem, bo może akurat będzie trzeba podejść do Stasiów i Zoś, którzy będą tęsknić? Mimo tych myśli, koncentruje się na wysiłku. To czas dla niej.

Fajterki. Ocierają się o nadmiar cardio, mnożą ponad potęgę jednostki treningowe, ale wydaje się, że mają jakąś filozofię. Nie boją się złamanego paznokcia, mięśnia w dziwnym miejscu i potarganych włosów. Jeśli różowe hantle istnieją w ich świadomości to tylko po to, by mieć na widok czego parsknąć. To grupa, której musisz powiedzieć, że ma problem z dokręcaniem obciążenia… Ma go za dużo.

Instruktorki. Niestraszny im piąty fatburner w tygodniu i ósmy układ na stepie, nad którym przelatują lekko jak kanarki, ku zazdrości nieco mniej zwinnych uczestniczek. Wiecznie naspidowane endorfinami roztaczają wokół siebie aurę pozytywnej energii. Często to chodzące reklamy zdrowego stylu życia, nierzadko również właścicielki masy mięśniowej, wzbudzającej respekt u największego twardziela na siłowni. Adresatki uwag „Żeby ci ten uśmiech kiedyś odpadł” albo „chyba cię grzeje”, kiedy pokazują następne ćwiczenie. Niech nie zmyli Was delikatna postura lżejszych fitnessek – niektóre potrafią dźwignąć więcej niż gość z syndromem „brak szyi”.

60+. Największe wojowniczki. Radzą sobie tak doskonale, że pozostała część uczestników zajęć wpada w kompleksy. Sypną anegdotą, jak to było kiedyś z ruchem, a jak jest teraz, w tym zdurniałym od nadmiaru diet społeczeństwie. Nauczycielki dystansu i spokojnego przyjmowania wszystkiego, co przyniesie życie. Na klatę, oczywiście.

Początkujące niespodzianki. Patrzą ze strachem na tomahawka, przejęte od samego wejścia na salę. Wygląd chudych nóżek zwiastuje, że długo nie ustoją i zmiażdży je byle pół obrotu w prawo. A tu okazuje się, że podczas pierwszego standing climb wstają wzorowo i jadą, jakby to robiły co najmniej od trzech miesięcy, co powoduje, że instruktor musi opanować opadanie szczęki. Chyba same sobą zaskoczone.

Studentki. Między jednymi a drugimi zajęciami skoczyły na fitness. Wracają po weekendach ze swoich domów do miejscowości, w których studiują, o wiele wcześniej niż inni studenci. One muszą zdążyć na poranny spin! Chichrają się w szatni, na zajęciach i w saunie, chcą wiedzieć wszystko o zdrowym odżywianiu, same dodają swoje teorie. Bez nich każdy klub fitness byłby jakiś taki pusty.

To gdzie się wpisujesz? Ja, ze względu na profesję, mogłabym do instruktorek. Ale tylko teoretycznie. Układ na stepie kaleczę, do wagi piórkowej mi daleko. Chyba czas pomyśleć o jeszcze jednej grupie… Wsparcia?

Listy od Agaty

Za dużo presji w tworzeniu do neta?
Pozwól mi ją z Ciebie ściągnąć.
Zapisz się!

Wyrażam zgodę na przetwarzanie podanych danych w celu otrzymywania newslettera od Agaty Borowskiej. Szczegóły przetwarzania danych znajdę w polityce prywatności.