Stworzenie nowego człowieka. Akt drugi, ostatni

Kategoria:

Czy częściej chciałam, żeby to było już… czy żeby jeszcze nie było? Czy lepsza była niewygoda bonusowej liczby kilogramów, czy wizja budowania rzeczywistości na nowo?

Nie silę się na znalezienie odpowiedzi. Jeśli chociaż coś w drugiej ciąży było przewidywalne, to mój mózg – wyłączył się równie szybko co w pierwszej. Jeszcze nigdy nie wycinałam z podcastów tyle ciszy, mającej pomóc znaleźć słowa…

Bardzo szybko zorientowałam się, że choć chcę dać dzieciom po równo, to w tej swojej chęci startuję z przegranej pozycji. Jak w biegu na sześćdziesiąt metrów w podstawówce, zestawiona z najszybszą koleżanką. Bo nie sposób celebrować nowego życia i pisać dla niego dzienniczka, skoro „stare” życie absorbuje wszelką uwagę. „Nie dźwigaj” w drugiej ciąży jakoś przestaje padać, a dbanie o siebie to co najwyżej łyknięcie suplementów. O ile się o nich pamięta.

Po równo było to, że mnie ten stan nie rozczulał. Nie był błogosławiony. Nie mogłabym „chodzić w ciąży całe życie” ani „rodzić codziennie”. Podczas gdy Instagram pokazywał mi piękne sesje ciążowe, ja nie promieniałam „jak kobieta w ciąży”. Żaden fotograf nie ukryłby tego, że nie kwitnę. No chyba że w tym kontekście, w którym czasem używało się go w mojej rodzinie: że kwitniesz u lekarza albo na przystanku, czyli długo czekasz.

W drugiej ciąży lęki i strachy rosły. Mniej wiesz, lepiej śpisz. Błoga nieświadomość o bólu porodowym przerodziła się w obawę o powtórkę z rozrywki. Niby do przeżycia… Ale co, jeśli tym razem nie? Nie umieramy przy porodach tak często, jak w średniowieczu… Ale co, jeśli to ja popsuję statystyki? Może którejś kobiecie myśl o starszym dziecku czekającym w domu pomaga podejść do sprawy zadaniowo. Mnie najczęściej to przerażało, choć im bliżej było rozwiązania, tym częściej pojawiała się myśl: po prostu to skończmy, obojętnie jak. Może na samej końcówce mózg jednak się meldował na miejscu i dostarczał hormonalny koktajl na uspokojenie.

Odwróćmy się jednak na chwilę od tej nieustającej potrzeby dramatu. Bo oprócz wszędobylskiej ironii przez ubiegłe dziewięć miesięcy towarzyszyło mi dużo wdzięczności. Kiedy położna któregoś razu zapytała mnie, która to ciąża i który poród, nie zrozumiałam pytania. A niby dobrze wiem, że nie każda ciąża kończy się szczęśliwym rozwiązaniem. Ściany porodówek znają tysiące tragedii, o których nie słyszymy nic. Przez kilka dni poznałam dwie, a już jakby mniej chce się stękać.

I choć się nie rozczulałam, to jest we mnie zachwyt nad tą uciążliwą ciążową fizjologią. Stworzyłam człowieka z dwóch komórek. Handluj z tym.

No i jeszcze Ty.

Nie chciałaś się pokazać na teście ciążowym. Kazałaś mi jeść chleb z pasztetową i mięsny ekwiwalent piętnastu pryszniców. Miesiąc przed rozwiązaniem byłaś tak nisko, że spodziewałam się Ciebie w każdej chwili. Groziłaś, że skradniesz show w moje urodziny. A ostatecznie zjawiłaś się – jak wszystko w moim życiu – kiedy byłam gotowa.

Już Cię lubię, Ty dowcipna Typiaro.

Listy od Agaty

Za dużo presji w tworzeniu do neta?
Pozwól mi ją z Ciebie ściągnąć.
Zapisz się!

Wyrażam zgodę na przetwarzanie podanych danych w celu otrzymywania newslettera od Agaty Borowskiej. Szczegóły przetwarzania danych znajdę w polityce prywatności.