Dzień dobry Państwu! Oto kolejny odcinek Podkastynacji. Bardzo mi miło, że wcisnęliście play bądź pobraliście. Bądź cokolwiek. Albo miło nam, bo dzisiaj nie nadaję sama. Tutaj Agata Borowska i…
Katarzyna Muszyńska.
Jak Katarzyna jest w Podkastynacji, to wiadomo, że będziemy o sprawach językowych rozmawiać. I dzisiaj temat – mamy nadzieję- również dla Was ciekawy. Słowa!
Często nieprzetłumaczalne.
Czyli jakbyśmy chcieli faktycznie przetłumaczyć jedno słowo, które coś określa np. w języku włoskim, to my musielibyśmy użyć do tego całego zdania. Dla nas to jest fascynujące, że dany kraj wyraża coś jednym słowem, a my musimy na to szukać słów kilka.
Bardzo często te słowa powstały na kulturę i obyczaje. W języku polskim nie mamy takich słów, bo – na przykład – nie mamy takich mroźnych temperatur, jakie występują w krajach skandynawskich. Mieszkańcy tych krajów będą mieli określenia na śnieg i podłoże pokryte śniegiem, którego my nie doświadczamy zbyt często.
W przytaczaniu tych słów pomoże nam książka o angielskim tytule, który wypowie Katarzyna, żebyście mieli lepsze walory dźwiękowe…
Mogłabyś przetłumaczyć, że innymi słowy…
Ale jak już z angielskiej wersji korzystamy, to trzeba zaszpanować.
„In other words”, Christopher J. Moore.
Słowa będziemy dzielić rejonami. Kasia będzie przytaczać słowa, a ja będę się silić na błyskotliwe komentarze, które czasem takie nie będą. Jesteście tu pewnie długo i tym samym przyzwyczajeni do pewnego specyficznego stylu wypowiadania się.
Niemcy
Zaczniemy od naszych sąsiadów. Na pewno wielu znany jest termin weltschmerz. Przepraszam wszystkich germanistów za moją wymowę, nie uważałam na niemieckim za czasów szkoły. Weltschmerz – wiemy, że to ból istnienia, ale jeśli chcemy opisać taki stan po polsku, to częściej posługujemy się tym niemieckim wyrażeniem.
Kojarzymy weltschmerz, jeżeli uważaliśmy na języku polskim, bo to właśnie na tej lekcji – a nie na niemieckim – większość z nas to słowo poznała. Czytaliście „Cierpienia młodego Wertera”, prawdopodobnie było to wejście w romantyzm. To wtedy pojawiało się to słowo.
Ja bardzo je lubię, może dlatego że często przeżywam? Ale miło jest nie musieć mówić, że coś mnie boli (nie chodzi o fizyczne dolegliwości), albo że jesień przyszła i jest krótszy dzień, człowiek zapada się w sobie. Można to powiedzieć za pomocą jednego słowa. Choć podejrzewam, że pierwsze znaczenie weltschmerzu było bardziej poważne, niż ja używam teraz. Ból istnienia, który mógł prowadzić do o wiele gorszych ruchów, niż zrobienie sobie herbatki jesienią na zły humor.
Jeszcze przy okazji – jak już przeprosiłam za moją wymowę na początku – to ja z góry przepraszam za wszystkie wymowy. We włoskim jak się posilę ręką machającą, to na pewno lepiej wejdzie wymowa.
To ja pewnie dostanę w twarz.
W niektórych słowach, nawet jak patrzę na zapis fonetyczny, to podejrzewam, że wyjdzie komedia. Z góry przepraszam. Ale będziecie mogli sprawdzić, jak to słówko wygląda (właśnie z tej transkrypcji [przyp. red.]).
Podkastynacja – podcast o przepraszaniu za wszystko.
Używam wulgaryzmów i mówię potocznie. I pracuję z tekstami!
Następne niemieckie słowo – fernweh. Tęsknota za miejscem, w którym nigdy nie byliśmy. Dla mnie to ciekawe, że tęsknimy za miejscem, w którym nie byliśmy – myślę, że bardziej można o tym marzyć.
Tęsknota nam się tak kojarzy, że jest za czymś. Co już znamy, co było. Takie jest moje wrażenie. A marzymy o czymś, czego nie było. Choć można marzyć, by coś powtórzyć… Niemniej u nas nie ma takiego zwrotu.
Teraz dwa inne, które mi się podobają. Schadenfreude.
Widzę, że ci się bardzo podoba, jak mówisz po niemiecku. Może jakiś kolejny język do opanowania?
Poproszę moją uczennicę, która jest germanistką, żeby przesłuchała i się pośmiejemy razem na zajęciach ze mnie. Schadenfreude to jest cieszenie się z czyjegoś nieszczęścia. U nas nie ma na to jednego słowa, tylko mówimy całe to zdanie. Co ci Niemcy mają w głowie, że jednym słowem to wyrażają?
Próbowałam jakiegoś zamiennika poszukać, tak jak próbowałam do kalsarikanni. Cieszopech?
Menda.
Drachenfutter. Ja rozumiem to wyrażenie jako prezent, np. coś, co skłoni kobietę do wybaczenia mężowi czegoś, co on zrobił źle. Spóźnił się, nie zjawił, wyszedł i nie było go całą noc – coś przeskrobał.
Po włosku
Niemieckiego to już koniec, a szkoda. Widać, że Katarzyna się wkręciła i podcast rozrywkowy się zrobił. To gdzie teraz?
Uważaj na głowę, bo będzie ręka w ruchu. Włoska ręka. Gatarra! Kobieta stara, samotna, która poświęciła życie… kotom. Bezdomnym kotom. Czyli stara panna w języku polskim.
W Polsce panuje stereotyp, że jak kobieta jest singielką i ma ponad 40 lat , a do tego ma koty, to od razu się nasuwa: to stara panna jest? Bardzo często się z tym spotykam. Ale w języku polskim nie mamy takiego połączenia: stara panna z kotami. Jak powiemy, że ktoś jest kociarą, to znaczy, że lubi koty, a nie, że siedzi sam i życie poświęca kotom.
U nas to nie jest odbierane jako poświęcenie. Faktycznie, jak stara panna to nie musi być jednoznaczne z posiadaniem kotów. Tylko może jak ten wiek wchodzi w grę, to coś się zmienia. Całkiem melodyjne słowo, w ogóle cały język włoski brzmi melodyjnie, więc chętnie posłucham kolejnych.
Attaccabottone. Powiedzielibyśmy – nudziarz. Ale we włoskim to ma inny wydźwięk. To osoba, która ciągle gada o tym samym, jej opowieści są nudne, a my – słuchacze – chcemy uciec od tej osoby, ale z jakiegoś powodu to nie jest możliwe. W tym słowie wszystko zawarte. Osoba, jej opowieści i nasze odczucia.
Polskie słowo nudziarz nie zakłada raczej, że nie możemy się tego nudziarza pozbyć. Ta furtka jest otwarta, takie jest moje postrzeganie tego słowa. Wyobrażam sobie to tak: siedzisz z kimś, kto ma być Twoim teściem. On strasznie nudzi, ale nie wypada Ci odejść od stołu, bo chcesz poślubić córkę tego gościa. Siedzisz i słuchasz tego attaccabottone.
Cavoli ridtaldatti. Dosłownie na angielski: reheated cabbage, odgrzana kapusta. U nas jest odgrzewany kotlet. Albo: nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.
Tylko z tą rzeką… Niektórzy to obrazują to tak: nie wracasz do byłego partnera, bo dwa razy się nie wchodzi do tej samej rzeki. A tak naprawdę chodzi o to, że rzeka płynie i nie ma możliwości dwa razy przeżyć to samo.
Odgrzewana kapusta, odgrzewany kotlet – to pokazuje, że da się to przetłumaczyć. Akurat w angielskim nie ma takiego odpowiednika. Ja się z tym nie spotkałam. Autor książki „In other words” też uważa to za coś nieprzetłumaczalnego.
Coś bardzo ciekawego: callacino. Ślad na stole, który zostaje po szklance, która była mokra. Okrągły ślad na blacie.
A to dobrze wiedzieć, bo ja bardzo dużo tych kulaczinów robię. Chociaż jest w domu milion podkładek z różnych eventów, by je właśnie do takich celów używać. To ja wolę stare dobre kulaczino.
Pomyśl sobie, ile Włosi musieli tych callacino robić, skoro mają na to określenie.
I zobacz. Twoja twarz jest cała.
Skandynawia
Możemy iść do Skandynawskich krajów.
Od razu nasuwa mi się słowo, które było bohaterem jednego z podcastu – kalsarikanni, picie w gaciach. Szukaliśmy z Mateuszem zamiennika polskiego, który by to oddawał i dobrze brzmiał, ale „gaciopicie” w ogóle nie spełnia tych warunków i nie odzwierciedla istoty tego zjawiska. Kalsarikanni jest długie, jakby złożyć picie w gaciach bez spacji, to wychodzi jak jedno słowo.
Do tego konceptu dochodzi duńskie hyggelic. Jesteśmy w wygodnych dresach, mamy ciepłe kapcie, grube skarpety, spędzamy wolną sobotę robiąc prawie że nic. Gapiąc się w kominek, pijąc czekoladę, kakao, grzane wino… To pokazuje rodzaj spędzania czasu w przytulnym otoczeniu. Śnieg, noc polarna, ciepłe pomieszczenie.
Mnie się pozytywnie kojarzy polskie „opierdalanie się”, ale wiem, że nie dla wszystkich będzie to miało pozytywny wydźwięk. Może „laba”? Rzadko używane, może za rzadko mamy labę?
Coś podobnego – w Norwegii utepils. Siedzimy na zewnątrz, jest słonecznie, pijemy piwko. W Norwegii słońce pewnie jest rzadko, to w ogóle ważna chwila. Inne źródło podaje, że utepils to pierwszy drink na zewnątrz po długiej zimie.
U nas by się przydało określenie na czas, kiedy pojawia się pierwsze wiosenne słońce. Albo ja bym chciała mieć jedno słowo na to, że nie zakładasz już kurtki, tylko pierwszy raz po zimie wychodzisz w bluzie. To takie odświętne dla mnie. A jak już jesteśmy w Skandynawii, to Szwecja ma słowo flygskam, czyli wstyd z powodu podróżowania samolotem, jako że to generuje duży węglowy ślad.
Hankikonto – określenie na bardzo zmrożoną powierzchnię lodu. Ale jest ona wystarczająco mocna, by po niej chodzić. My mówimy zmarzlina, ale czy to oznacza, że to jest bezpieczne i możesz po tym chodzić?
Ja zmarzlinę jak słyszę, to kojarzę z wieczną zmarzliną, która topnieje i wydziela metan. Ale może jestem spaczona tym, co czytam. Nie ma też już takich zim, żeby tej zmarzliny w Polsce doświadczać. To po prostu lód.
Mangata. Odbicie na tafli lodu księżyca. Takie, że fale się poruszają i robią wrażenie, jakby to była droga.
Romantyczne bardzo.
Bardzo.
Azja
W romantycznych klimatach możemy pozostać, jak przetransportujemy się do Azji. Kuchisabiki: jedzenie, ponieważ twoje usta czują się samotne. Żremy z nudów, a nie, że są usta albo jama samotne!
Czyli eufemizm…
Coś romantycznego: komorebi. Ten efekt, gdy w lesie, słońce pada na drzewa i przenika przez drzewa, promienie są rozproszone.
Wnoszę o dodanie tego słowa do języka polskiego albo znalezienie odpowiednika.
Określenie na matkę, której bardzo zależy na wynikach dziecka w nauce.: kyoikumama. I coś bardzo zabawnego: age-otori. Wyglądać gorzej po wizycie u fryzjera.
W każdym języku by się sprawdziło takie określenie. Bo u nas co powiesz? „Ale masz fryzurę od gara?”. Przecież nie musisz być obcięta od gara, by to było niekorzystne dla ciebie.
„Ale cię opierdolił…” Co jeszcze jest fajne w japońskim? Shibui, czyli im starszy, tym lepszy. Jak wino. To może określać osobę, dom, przedmiot. Im jesteśmy starsi, tym więcej zyskujemy doświadczenia i to jest widoczne na naszej twarzy. Ostatnie określenie, z kantońskiego: gagung. Osoba, która najprawdopodobniej nie założy rodziny, dotyczy to najczęściej mężczyzn. Jest to powiązane z tym, jak wygląda w tych rejonach polityka rodzinna i restrykcje nałożone na rodziny.
I inne ciekawe rejony
Jak ktoś pojedzie na szalony weekend – może to być romans, może nie być romans – z inną osobą. Holendrzy maja dosłowne określenie, że wskakujemy z kimś do walizki: met iemand in de koffer duiken.
To jesteśmy z nim ściśle spleceni, powiedziałabym.
No, widać na obrazku: nogi wystają, nie wiadomo, jak oni się ułożą w tej walizce. I inne, które Tobie się bardzo spodobało.
Uitwaaien. Zażywanie wiatru.
Idziemy na spacer w wietrze, dla zabawy, podziwiać widoki. Musi być wietrznie!
Wśród Eskimosów – uczucie, które nam towarzyszy, kiedy oczekujemy kogoś i cały czas czuwamy przy oknie. Z niecierpliwością sprawdzamy, czy ta osoba już przyszła. To ikasuarpork.
Mamihlapinatapei – z języka jagońskiego, używa się go na południu Ziemi Ognistej w Chile. To określenie nazywa znaczące spojrzenie wymienione pomiędzy dwoma osobami, które czują chemię pomiędzy sobą. I może chciałyby coś zainicjować, ale oboje są za bardzo przestraszeni czy nieśmiali.
Tingo – Wyspy Wielkanocne – język rapanui. Od razu przypomniały mi się SIMS-y i ich podkradanie sąsiadom krasnala. Tingo znaczy, że stopniowo pożyczamy rzeczy od sąsiada i ich nie oddajemy. Czyli kradniemy. Jestem ciekawa, czy to jest karalne.
Zależy, ile minie czasu między pożyczeniem jednego przedmiotu a następnego. Dobre.
Z języka jidysz – shimazl – pechowiec. Ciągle ma pecha, non stop. Czy nasz przechowiec pokazuje, że ciągle masz tego pecha? Inne ciekawe słowo, tym razem z jęyka rukwangali: hanayaku. Tak w Nambii i w Angolii mówi się na spacerowanie na paluszkach po ciepłym piasku. Klimat pewnie miał wpływ na stworzenie tego terminu.
Tak jak wspomniałam, niektóre z tych słów da się przetłumaczyć. I tak w „In other words” autor wspomina rosyjskie określenie razlibuit, odkochiwanie się. My mamy odkochiwanie się, ale czy we wszystkich językach będzie jedno określenie? W angielskim będzie fall out. Fall in i fall out.
Dlaczego przeklinamy? Bonus: kilka zacnych wulgaryzmów po angielsku
W ksiązce znalazło się coś po polsku. Nie dla wszystkich skrzypce grają.
Szczerze? Zdziwiłam się, że autor coś takiego znalazł. Ja nigdy tego nie użyłam, nie wiedziałam nawet, co to znaczy. Jednak najwyraźniej autor uznał to za trudne do przełożenia. Oznacza to, że nie dla każdego jest coś stworzone. Nie możemy się zabierać za wszystko. Jeśli nie mamy słuchu, nie powinniśmy grać na skrzypcach.
Popatrzmy w Google. W ogóle nie jest to popularne sformułowanie. Nie ma wyników z Google ze „Słownikiem języka polskiego” itp. Może autor to wziął z ksiąg, do których nie mamy dostępu.
Może z jakichś źródeł typowo językowych, nie jest to powszechnie używane. Kto wie, czy nie pojawiły się tu określenia w innych językach, które po prostu istnieją, a nie są używane na porządku dziennym. Ale w książce znalazł się jeszcze inny zwrot: narobić bigosu. Wszyscy wiemy, co to znaczy. My możemy narobić bigosu, bo wiemy, co to jest – inne kultury nie mogą go narobić.
To make a mess. Bigos zawiera w sobie wszystko! Wiadomo, że są sprawdzone receptury, ale wciąż nie jest to zbyt uporządkowane danie.
No to czytaj po francusku.
Esprit de l’escalier.
Określenie na to, jak Internet Explorer wam się włączy. Byliście u kogoś, wracacie i dopiero w drodze powrotnej zajarzyliście, co ktoś miał na myśli. Kojarzy się ze zrozumieniem żartu po czasie.
Na koniec: bob’s your uncle. Jeśli z niczym tego nie kojarzycie – nic dziwnego. Po polsku powiedziałabym… No, nawet nie po polsku: voila! Zrobione! Ktoś nie wie, jak zrobić kawę. To opowiadasz: mielisz kawę, wsypujesz tu, wkładasz, dociskasz, i pach – bob’s your uncle. Właśnie, może więc: pach?
Włączasz program do nagrywania, nagrywasz ścieżkę dźwiękowa, zapisujesz plik, bob’s your uncle. I na tych bobsach kończymy odcinek.