Bardzo lubimy skupiać się na tym, czego nie mamy. Żyjąc w świetnym związku naszą uwagę przykuwa brak wymarzonej pracy, a wracając po ośmiu godzinach do pustego domu raczej smutno nam, że nie mamy komu opowiedzieć jak to w całej firmie padł dziś system. Mający przyzwoitą pracę i cudowną Osobę Do Gotowania bez problemu znajdą sobie inny kłopot, który będzie spędzał im sen z powiek, na przykład brak hobby, albo dodatkowych zajęć wręcz za dużo.
RACZEJ SIĘ NIE NUDZĘ
Jestem tym ostatnim przypadkiem. Na dobrą sprawę mogłabym chodzić po pracy na IC i już dumnie mogłabym mówić, że mam pasję (panuje jakaś dziwna moda teraz i wielu ludzi czuje się wybrakowanymi (!), bo nie pałają miłością do robienia czegoś „dodatkowego”). IC to jednak za mało: absolutnym oddaniem darzę jeszcze co najmniej trzy zajęcia, a w każdym z nich dostrzegam niesamowity potencjał do realizowania misji, zarabiania pieniędzy, ekscytowania się każdym dniem i robienia tego w każdym zakątku świata.
Taka sytuacja ma szereg plusów, bo wolny czas mogę zorganizować sobie w kilka minut, w zależności od tego, na co akurat mam ochotę, bądź muszę zrobić w jednej ze swoich „dziedzin”. Jeśli zaliczam spadek motywacji w jednym z zajęć, z radością udaję się na drugie i staram się wytłumaczyć mojemu mózgowi, że właśnie wypoczywamy (co jest prawdą tylko czasem). Dzięki robieniu tylu rzeczy doskonale wpisuję się w jakże modny wizerunek osoby, która „nie ma czasu”, jestem względnie interesującym partnerem do rozmowy i adresatem pytań: „Ale skąd ty masz na to wszystko czas?!”.
Chyba mało kto myśli, że posiadanie kilku pasji to miecz obosieczny. To, co czasami powoduje wybuch endorfin i problemy z zasypianiem przez ekscytację spowodowaną serwowanymi przez mózg slajdami pełnymi perspektyw, innym razem przyprawia o dreszcze i ciągłe „nie wyrobię się” + „nie robię wystarczająco dużo”. Żyjąc kilka lat w tak przewlekłym stanie, kiedy nawet w swoim hobby chce się widzieć postępy, trzeba w końcu coś z tym zrobić. Problem tkwi bowiem najprawdopodobniej w głowie, a nie w tych biednych pasjach, co to napotkały na drodze inne, bo to właśnie głowa ma poczucie winy. Najłatwiej jest zwykle uporządkować sobie to wszystko – nie tylko w kalendarzu, ale ze samym sobą. O, przepraszam – najłatwiej jest się zdołować i postanowić rzucić część w pizdu, ale jest to tak kozackie, jak jazda bez obciążenia. Lepiej więc dokręcić i zbierać korzyści. Z wielu stron.
A JA CHCĘ BYĆ W HOBBY NAJLEPSZY!
Najtrudniejszy moment to ten, kiedy w każdą swoją pasję chcesz włożyć maksymalną moc i nadać jej trochę profesjonalizmu. Grą w szachy chcemy popisać się na konkursie, z pobocznych zleceń non-profit zarobić piniądz… Zrobi się coś raz i potem za każdym razem będzie się to w idealny sposób powielać? Niekoniecznie. To oczywiście ma swój plus, bo ciągle można się rozwijać, zamiast automatycznie odklepywać czynności; to drugie ludzie kojarzą raczej z pracą na etacie niż z czasem przeznaczonym na nasze przyjemności. Wracając jednak do kwestii, kiedy Twoje hobby jest obserwowane (w moim przypadku tak jest) i chcesz zaprezentować swoją twórczość/cokolwiek z jak najlepszej strony: co zrobić, jeśli masz zamiar być zajebisty w kilku dziedzinach? Samodzielnie uwarzyłabym piwo temu, kto poda mi inny sposób na ogarnięcie takiej kuwety czymś innym niż nadawaniem zadaniom priorytetu.
Najgłośniejszy głos mówi mi, że aby doprowadzić swoje zajęcie do czegoś konkretnego (specjalizacji, dochodów itd.) potrzeba skupić na nim wszystkie swoje siły. Czyli… zawsze kosztem czegoś. Smutne, prawda?
Prawdopodobnie, chcąc trenować do triathlonu, mniej czasu poświęcisz na oglądanie seriali, które są główną tematyką Twojego bloga. No, po wieczornym treningu może i napisałbyś notkę, ale regeneracja się przydaje, a na siódmą do pracy. Można mnożyć przykłady, które uświadomią nas po prostu, że czas nie jest z gumy.
Do tego wypada zaakceptować fakt, że nie wszystko można mieć , zrobić, rozwinąć od razu. Że przyjdą momenty, w których jedno z ulubionych działań przestanie dawać satysfakcję. Na chwilę. Albo na zawsze, bo oto w życiu pojawi się coś nowego. Jakże trudno się z tym pogodzić. I znowu poczucie winy, bo przecież włożyłem w to tyle czasu, chęci i sił, a teraz zwyczajnie przestaje mnie to obchodzić…
ROBIĆ… BY MÓC ROBIĆ
Do tworzenia „o czymś” dochodzi jeszcze jeden aspekt. Otóż należy mieć z czego to robić. Jeśli zamierzam nagrywać podcast o planszówkach, to przecież muszę grać. Najlepsze teksty na bloga wyjdą wtedy, gdy prędzej przeżyję coś wartościowego. Największą moc na zajęciach poczuję po powrocie z jakiegoś eventu, maratonu, szkolenia (albo jak na salę wjeżdżają nowe rowery, ale na to nie mam wpływu). To wszystko oczywistości, na które również trzeba znaleźć czas przy realizowaniu swoich zajawek.
Kłopot jak zwykle nie tkwi w sytuacji, ale w podejściu człowieka do niej. Hobby, którymi dzielimy się z innymi, inicjatywy, w które się angażujemy, wymagają naprawdę sporo gimnastyki… kalendarzowej. Ale to się zwraca. W najróżniejszych wydaniach. W doświadczeniu, w dobrym samopoczuciu, w spełnieniu i w nowych ludziach do poznania.
Dlatego uważam, że warto jarać się kilkoma rzeczami na raz, mimo że czasem marzy się o zwyczajnej nudzie. I warto dbać o to, by posiadanie kilku fajnych zajęć wciąż było czymś pozytywnym, a nie źródłem poczucia winy.