Rowerem w deszczu

Kategoria:

Od dwudziestego kwietnia dojeżdżam do fabryki na rowerze. I od dwudziestego kwietnia zastanawiam się, jak napisać o tym na blogu, by słowami oddać to, co się dobrego dzieje podczas tej pół godziny początku dnia.

Jeszcze nie wymyśliłam, jak to zrobić, a jak będę tak na ten pomysł czekać, to mnie zima zastanie i znowu będę kisnąć w korku, więc dla tych całych czterech osób, które czytają każdy tekst, mogę napisać ot, po prostu.

Dzięki.

To włącz sobie na podkład. Jak pada za oknem, to tym lepiej. Jeśli nie, to może zaraz po przeczytaniu idź na spacer?

Tak, słyszałam. Że będę spocona siadała za biurko, że będę zamulać w ciągu dnia, że mi będzie zajmowało jeżdżenie rowerem więcej czasu. Że kto jeździ na jednośladzie do pracy to śmierdzi potem w niej, więc przecież wszyscy przestają z nim rozmawiać, a aprobata otoczenia taka do życia potrzebna.

Że pogoda musi być, słyszałam. Do jazdy bajkiem musi być pogoda.

Doprawdy? Rozwoź kanapki w deszczowy dzień w Londynie. Przemoknij do gaci, miej popsute hamulce na dwukilometrowym zjeździe, co chwilę upewniaj się, że nie przemokło Ci również jedzenie, bo jeśli tak, to nic nie sprzedasz. I nic nie zjesz za niezarobione pieniądze, ni miski bananów za funta, ni cadbury czekolady za dwa.

Po powrocie z takiej trasy odbierz kasę, wypij gorące kakao i włóż suche, ciepłe ubranie. Nigdy nie pomyślisz już, że do jazdy na rowerze musi być pogoda. Pogoda jest zawsze.

A dzisiaj padało mocno. Wiesz, jak jest w autobusie podczas letnich, deszczowych dni? Zwykle duszno i wilgotno, bo nikt nie chce, by mu na głowę kapało, i ten nikt zamyka okna. W miejskim przegubowcu robi się tak mokrawo, że niektóre panie zapłakują nad świeżo wyprostowanymi włosami, które znowu zaczynają się kręcić. Pozostali pasażerowie czują po prostu, że po dwóch przystankach nie ma czym oddychać. Bo im się o włosy nie chce martwić, albo się nie może, bo inne rzeczy na głowie.

Wolę ubrać nieprzemakalny płaszcz (zawsze i tak po paru metrach okazuje się, że jednak jest bez „nie”, kiedy sztuczna mokra warstwa przykleja się do swetra pod spodem), nastawić na zamoczenie conversów i odważyć się posadzić tyłek na siodełku. Co to za odwaga, spytasz. Odwaga to na wojnie była, powiesz Ty, cały dzień spędzający w pozycji siedzącej, nie licząc konieczności przemieszczenia się do toalety i lodówki.

Nie czuję się lepsza od Ciebie. Jest natomiast bardzo prawdopodobne, że mam lepszy nastrój.

rower-w-deszczu

Jadę w tym deszczu i znowu sprawdzam swoją postawę życiową. Czy moja potrzeba brania wszystkiego w swoje ręce (roweru pod pachę) nadal jest silniejsza niż wygoda. Czy mam chęć rzucić podwórkową łaciną pod nosem, kiedy znów piesi zajmują całą szerokość ścieżki rowerowej, czy może umiem się wzbić ponad to i po prostu odpowiednio wcześniej użyć dzwonka. Czy palce składają się do pokazania faka kierowcy, czy może zanim to zrobię to uznam, że lepiej, by zobaczył w bocznym lusterku mój szeroki uśmiech i dzięki temu nie trąbił na kolejną rowerzystkę. Bo w ogóle się ktoś w taką „popierdoloną pogodę” uśmiecha na ulicy.

Rower to wolność. Od korków? Od lenistwa. Od wymówek. Pół godziny rano to inne samopoczucie do szesnastej. Pół godziny po szesnastej to świetny nastrój wieczorem.

Taką oto jedną w wordzie stronę banału Wam przekazuję, który zmienia moje spojrzenie na rzeczywistość. Bo przecież nie ją. Ona jest ciągle taka sama.

Zdjęcie stąd: klik, klik.

Listy od Agaty

Za dużo presji w tworzeniu do neta?
Pozwól mi ją z Ciebie ściągnąć.
Zapisz się!

Wyrażam zgodę na przetwarzanie podanych danych w celu otrzymywania newslettera od Agaty Borowskiej. Szczegóły przetwarzania danych znajdę w polityce prywatności.