– A to, co zostało po warzeniu, co będziemy robić chleb… Jak to się nazywało? Mułczan?
W pokoju dało słyszeć się dźwięk soczystego fejspalma.
– Mułczan… mułczan, nie mogę… Młóto!
Młóto! To jest ten arcyważny składnik dodany do pierwszego chleba, który wyszedł również spod moich rąk. Chleb jest zjadliwy, co więcej: jest nawet smaczny, a więc z czystym sumieniem zachęcam do przeczytania jego historii i pieczenia.
Wraz z Mateuszem zarwaliśmy noc, której efekty zobaczymy za parę tygodni. Zanim pomyślicie sobie nie-wiadomo-co, spieszę poinformować, że nawarzyliśmy piwa. Dobra, to wciąż nie brzmi dobrze, więc lepiej przejdę do rzeczy.
Piątkowa impreza oznacza dla mnie zawsze jeżdżenie jumpów i potem słodkie spanie, a więc przystałam ochoczo na odmianę w postaci nocy z piwem zamiast porowerowego spania. A że dodatkowo zostałam przekupiona poczęstowana szpinakiem z North Fish, to już w ogóle nie śmiałam odmówić i dzielnie trzymałam się do 3:40. Tyle tylko, że tym razem nie oznaczało to konsumpcji, a produkcję.
[Uważajcie na słowa: powiedziałam, że chętnie nauczyłabym się czegoś nowego i zostało to potem użyte jako argument przemawiający za tym, by zamiast spać, podziwiać duży gar na czterech palnikach].
Nawarzyliśmy piwa i zanim przyjdzie nam uszczęśliwić nim wszystkich znajomych (jeszcze jest kilka tygodni, by nas polubić i zaliczyć się do tego grona), postanowiliśmy dać mułczanowi drugie życie.
Co to jest młóto?
Młóto – inaczej wysłodziny – są to odpady powstające przy produkcji piwa, czyli nierozpuszczalne części słodu oddzielone od brzeczki w wyniku filtracji zacieru. Brzmi skomplikowanie i słownikowo, ale jak wyobrazicie sobie, że młóto to coś w rodzaju otrąb, które są odpadem przy przemiale zbóż, powinno być już jaśniej. Młóto może mieć drugie życie jako pasza dla zwierząt, jak również jako składnik wypieków.
Jak zrobić chleb z młóta?
Przepis jest banalny. Na jeden dosyć solidny bochenek potrzeba:
- czterech szklanek mąki,
- trzech szklanek młóta,
- trochę wody,
- trzydzieści deko drożdży,
- pół łyżeczki cukru,
- i pół łyżeczki soli (choć tej dałabym więcej, ale to zależy, czy lubicie słono).
Należy zmieszać mąkę i młóto, dolewając trochę wody. Potem drożdże z dodatkiem cukru miesza się w szklance z odrobiną wody i dodaję tę miksturę do mąko-młóta. Następnie wystarczy dosolić masę i odstawić ją w ciepłe miejsce na pół godziny do wyrośnięcia.
Po pół godzinie wytwór powinien być już niezłych rozmiarów – wtedy przychodzi czas na zrobienie z tego oczekiwanego kształtu (ogranicza Cię jedynie wyobraźnia. Nasz jest klasyczny, bo chciałam się tym podzielić, a wątpię, że umiałabym dziwne kształty wytłumaczyć innym). Kiedy chleb ma już swoją formę, znowu czeka go pół godziny np. pod kaloryferem.
Następnie ląduje w piekarniku nagrzanym do 220 stopni. Tam siedzi 20 minut, a kolejne 40 spędza w temperaturze 180 stopni.
Potem spektakularnie wyjeżdża z piekarnika, ląduje na fejsie, po czym zostaje spożyty z masłem i solą (niebo!).
Młóta z powodzeniem można użyć również do ciastek, np. zamiast otrębów. Oczywiście skorzystaliśmy z tej opcji. Jeśli coś smakuje Tobie – wytwórcy – jest dobrze. Jeśli smakuje siostrze, mamie, Mateuszowi i kotu, można uznać, że jest mistrzowsko.