Napisałam tekst o jesieni i tak mnie pochłonęło jaranie się tą porą roku (bronienie się przed grubszymi ubraniami zaowocowało chrypieniem i „wszyscy” ze mnie leją, że gdzie ta moja piękna jesień…), że aż blog zasnął na chwilę. Ale Blogu, budzimy się! Czas podesłać Zaglądającym cztery utwory do jesiennego biegania (bo przecież przed weekendem nie będę pisać o nadmiarach kalorii). W końcu który szanujący się, biegająco-blogujący człowiek, nie ma w swoim ogródku noty o utworach skłaniających do podkręcenia tempa?
Nie będę jednak nudzić Was kilkunastoma utworami, które towarzyszą mi, kiedy już łaskawie ruszę tyłek na trasę. Dokonałam małej selekcji i podaję cztery, które są nieco problematyczne. Ponieważ. Bieganie z takimi kawałkami na plejliście (ale pięknie wygląda to słowo pisane w ten sposób… liście takie na czasie) może skutkować tym, że więcej będzie tańcowania niż biegu. Dla mnie, wybitnie nietanecznej persony, poruszenie biodrami podczas rozbiegania to namiastka bycia królową parkietu.
No dobra, była taka impreza, na której tańczyłam. Dj Fresh mnie zmusił.
Zumbiarką oczywiście też jestem świetną. Najlepszą między czwartą a piątą rano, w snach.
O, Hela. Osobisty rozśmieszacz. W sumie zawsze sobie wyobrażam tę golonkę i schab, i tę miłość Heli i… Pawła?
Malcziki zawsze podkręcają prędkość mojego biegu. (Wstawiłabym prędkość w cudzysłowie, ale lenistwo jesienne każe mi pędzić dalej). Zawsze mam ciarki – odsłuchowi tego utworu w trakcie biegania towarzyszy uczucie, że gnam na szczyt. Idealne na koniec biegania.
Także jeśli zabraknie Wam mocy albo uśmiechu, a lista utworów do biegania będzie błagać o aktualizację, spróbujcie powyższych smaczków. Chętnie poznam też Wasze typy – w końcu płomienne zorze też zgasną kiedyś.
Dobrego weekendu, Bączki!