Początek roku zwykle związany jest z mocnym startem. Takim z wysokiego C. Z pierdolnięciem, chciałoby się rzec.
Bardzo do serca wziął sobie to mój podróżniczy samochód vel Czołg i już pierwszego stycznia popołudniu pokazał mi, co noworoczne wysokie C oznacza. Jak się domyślacie, skąd jak skąd, ale ze strony auta pierdolnięcia nie chce się za bardzo słyszeć.
Ale Czołg to mój przyjaciel. Czołg się dogadał ze Wszechświatem, który, jak to przecież poinformował kiedyś Paulo C., zawsze sprzyja naszym marzeniom, czy jak to tam szło. Postanowieniom też. Bo przecież postanowiłam, że będę więcej spacerować. Więc Czołg po prostu wziął i pierdolnął.
Po tym jakże ciekawym początku roku, w ramach pomocy przy realizacji spacerowego postanowienia, prawdopodobnie otrzymam też imienne zaproszenie na pielgrzymkę na Jasną Górę.
Cała sytuacja stawia pod znakiem zapytania moje kolejne postanowienia noworoczne, które najwyraźniej mają zamiar realizować się szybko, acz hucznie. Trochę strach rzucać pomysłem, że będę więcej gotować w domu niż jeść na mieście, bo z moim rozmachem może się to skończyć staniem się kurą domową w wyniku straty pracy, czy coś…
No, ale dobra. Niech stracę.
1. Będę więcej gotować w domu.
To nie jest postanowienie pro-zdrowotne. To jest postanowienie pro-finansowe. Obym coś zaoszczędziła, bo wydaje mi się, że kolejny punkt może wymagać pewnego wkładu finansowego.
2. Będę rozmawiać z moimi fajnymi ludźmi.
Co ma do tego wkład finansowy? Trzeba wlać paliwo w bak (och, chyba chwilowo nie mam do czego), trzeba zadzwonić (hm, choć w dzisiejszych czasach to chyba ma się do Czech za darmo?) i kupić precelki (znajomi na dietach, więc niekoniecznie).
Tak już poważniej: chodzi o to, że w zeszłym roku obmierzły mi kontakty mesendżerowe, krótkie teksty pisane do siebie w pośpiechu. Owszem, bardzo doceniam możliwości, jakie daje smartfon połączony z netem, ale powierzchowność relacji utrzymywanych tylko na tym nie jest czymś, co mnie satysfakcjonuje. Kontakty bez użycia głosu podobają mi się ostatnio tak, jak analiza niewerbalna podczas licencji A – czyli wcale. Ale analiza jeszcze do czegoś służyła. Wolę usłyszeć, jak ktoś się śmieje, niż zastanawiać się, co faktycznie kryje się za „hahaha :D”. Biorąc pod uwagę decybele produkowane podczas mojego śmiechu, ciekawe, czy moi rozmówcy myślą podobnie?
3. Pokończę, co zaczęłam.
Jeden kurs korespondencyjny, dwa z promocji na udemy, jeden z pokaźnego podręcznika… Cóż, nigdy nie miałam oporów przed zgłębianiem interesujących mnie zagadnień, ale w 2017 przekozaczyłam, słabo mierząc siły na zamiary i w efekcie do tej pory wisi nade mną kilka rzeczy. I to nie jest magisterka, o którą w końcu ktoś by się upomniał. To totalnie „moje” kursy, do których nikt mnie gonić nie będzie (bo jeszcze nikt nie wie, jak świetlana przyszłość mnie po nich czeka, „hahaha :D”). Dlatego czas pokazać sobie, że jakoś panuję nad sytuacją i doprowadzę to do końca.
Jak widać, nie są to postanowienia, które można by nazwać wspomnianym na początku startem z wysokiego C. To raczej małe rzeczy, mające codziennie przyczyniać się do życia tak, jak mi pasuje.
Mam takie dziwne wrażenie, że poczucie humoru do mnie powróciło w tym roku (no bo co zrobić, jak nowy rok tak wybuchowo się zaczyna?) i to właśnie ono pozwala mi wierzyć, że w grudniu nie będę musiała tego tekstu obśmiać. Ja lecę do warzywniaka, żeby móc jutro spełnić punkt pierwszy, a Ty piszesz na dole, co u Ciebie w 2018!