Hoł hoł hoł! Nowy Rok.
Z tej okazji łamiąca wiadomość: nie pomyliłam się w tytule. Postanowienia noworoczne się udają.
Zwykłam mówić, że każdy dzień jest dobry na rozpoczęcie od nowa. Każdy – czyli ten pierwszy dzień roku też. Wbrew temu, co od kilku styczniów próbują mi mówić internety.
Przecież nowy rok to początek. Tak sobie ustaliliśmy i to celebrujemy. Czy jest lepsza chwila na dobrze przemyślane, mocne plany? Na zamknięcie ich w kolejne 365 dni albo 366, jeśli taki gratis się pojawi? Na optymistyczne wyczekiwanie co dalej? Na odbicie się od starych przyzwyczajeń i rozpoczęcie czegoś lepszego?
Przecież to nie w dacie tkwi istota tego całego początku zmieniania życia, a zatem również nie w dacie jest problem. Los tych postanowień osadzony jest w stanie, w jakim się je wypowiada. A pierwszy dzień stycznia jest dwa razy krótszy niż inne dni (postuluję za tym, żeby po Nowym Roku przypadał po raz drugi pierwszy dzień stycznia) i umówmy się: zwykle nie myśli się najtrzeźwiej. I jeśli w takim stanie wpadnie komuś do głowy, by przewrócić życie do góry nogami…
Przykro mi. Życie z reguły przewraca się do góry nogami bez planu.
Jeśli w takim stanie wpadnie komuś do głowy, by rzucić mięsemo, palenie, ot tak zacząć biegać czy uczyć się języka, to potem pozostanie potakująco kiwać głową, odpalając papierosa przy czytaniu kolejnego wyjaśnienia z internetu – dlaczego znowu w życiu mi nie wyszło… Bo oto znalazło się kolejne wytłumaczenie i wymówka. „Nie mam nad tym kontroli. Przecież nie wyszło mi, bo noworoczne postanowienia nie wychodzą”.
Wychodzą. Jak te lipcowe i wrześniowe. Jeśli ich wypisywaniu (wypisywaniu, nie rzuceniu pod nosem!) będzie towarzyszyć świadomość, po co się to robi, jaki stan się dzięki temu osiągnie i jakie konkretne działania trzeba podjąć, by się w mniejsze spodnie zmieścić, rosyjski dopieścić i pod koniec roku być o krok bliżej do budowy domu.
A teraz kartka, długopis i piszesz, jak się będziesz czuł 31 grudnia 2015 i co będziesz miał za sobą. Tylko ostrożnie, bo się sprawdza.