Dzień Matki

Pierwszy Dzień Matki. O największym problemie i dobrych wyborach

Kategoria:

Jeśli dobra passa się utrzyma, 26 maja będę dostawać laurki z serdecznymi bazgrołami, koślawe serca z plasteliny i kwiatki wyrwane z ogródka.

To jest właśnie mój największy problem w macierzyństwie. „Będę”, „moje”, „ja”. Mam też kilka innych wniosków, które może nie będą Ci obce.

Wszystko jest kwestią… wyobraźni

Rodzicielstwa nie można sobie wyobrazić.

Można czytać, pytać, być dociekliwym, a i tak wszystko, co się zastanie, okaże się być spoza wyobrażeń. Na pytania z cyklu „Jak tam (tu wpisz jakikolwiek motyw związany z dzieckiem)?” odpowiadam zwykle albo „Gorzej, niż sobie wyobrażałam”, albo „Lepiej, niż sobie wyobrażałam”. Na szczęście tych drugich odpowiedzi jest więcej, choć to te pierwsze krzyczą głośniej.

To jest moja pierwsza lekcja z macierzyństwa. Nie pisać zbyt wielu scenariuszy: obojętnie, czy w gorszym, czy w optymistycznym wydaniu. Gdybym tę lekcję dostała dziesięć lat temu, pewnie uniknęłabym wielu rozczarowań w innych sferach życia.

„Moje” i „ja”

Najgorsze w moim macierzyństwie wcale nie są te wszystkie rzeczy kojarzone z posiadaniem dziecka: przerywany sen, bolące plecy czy małe palce, które szczypaniem twarzy chcą Ci poprawić kondycję skóry. Tolerowanie tego dostałam w pakiecie ze stworzeniem w zielonym szpitalnym rożku.

Najbardziej doskwiera walka ze swoim egoizmem. Łapanie się na tym, że problem jest we mnie, a nie w kimś, kto dopiero uczy się egzystować. Bo ja chcę napisać. Bo chcę nagrać. Bo siku. Chciałabym kawy, spania, rozmowy z dorosłym. Bo ja, bo moje i to najlepiej zaraz. We mnie jakiś problem? Dobre sobie!

Pewnie zawsze tak było, teraz po prostu mam to podane na tacy. No i dużo od siebie wymagam. Było mi trochę głupio, że podczas porodu nie zachowywałam się z klasą…

Rodzicielstwo w Internecie

Nie znoszę internetowej retoryki na temat macierzyństwa i nie chcę słuchać żadnej strony. Ani tej, która pierdzi serduszkami i mówi, że uśmiech bąbelka wynagradza wszystko, ani tej, która głosi o pocie, krwi i łzach. To, jak ostatecznie ktoś się odnajduje w rodzicielstwie lub nie, zależy od zbyt wielu czynników.

Im więcej kogoś, tym mniej mnie w tym wszystkim.

Zdjęć dziecka nie pokazuję z różnych przyczyn. O które nikt nie pyta, ale o jednej wspomnę: by nie przeczytać, że doradcy chustonoszenia łapią się za głowę i powinnam iść na kolejne konsultacje, a ten fotelik zabije moje dziecko, zanim w ogóle dojdzie do jakiegoś wypadku. Specjalistyczny blog o karmieniu piersią kipi wiedzą, ale niejednokrotnie po czytaniu go czułam się gorzej.

Łatkę złej matki łatwo przykleić. Tymczasem mamy nie potrzebują niedostatecznych stopni z otoczenia, bo same dają sobie wystarczająco kiepskie. Wszystko zawsze będzie ich winą. Zamiast wystawiać się na ocenę i potem wymieniać argumentami, wolę popatrzeć w uśmiechnięte oczy.

Oczywiście, pomiędzy tymi dwoma stronami barykady są jeszcze mamy, z którymi wypiłabym kawę – nie tylko w Internecie. A to dlatego:

Mama jest sama

Wyjazd z rodzinnej miejscowości, studia i kredyt na mieszkanie na trzecim piętrze w bloku, potem dziecko. Matkowe grupy kipią od takich scenariuszy. Królewna na szczycie wieży z berbeciem na ręku i z mamą na linii. Bezdzietne koleżanki starają się wspierać, ale królewna i tak się czuje oderwana od ich rzeczywistości.

Tak, to od niej zależy. Może znieść wózek i iść się zakumplować z inną mamą. Breaking news: jak będzie gotowa, to to zrobi. Na razie jednak niech nikt nie osądza, że królewna narobi dziecku traum przez scrollowanie Instagrama podczas karmienia piersią.

Samotność przychodzi do mnie sporadycznie i wypija stanowczo za dużo kawy jak na te swoje rzadkie wizyty (bo to niemożliwe, żebym ja te hektolitry pochłaniała sama). Najchętniej wbija do nas podczas karmienia i nocnych sesji bansowania na piłce. Paradoks – drugi człowiek jest do Ciebie ciągle przyklejony, komunikatory ślą znaki pamięci, a Ty… czujesz się sama. I tego wcale nie trzeba racjonalnie tłumaczyć.

No dobra, pewnie wygląda na to, że się żalę, a tekst na przeznaczony tylko dla matek. Zapraszam zatem na drugą część programu, która jednocześnie jest jego zakończeniem.

Dopiero ciąża mnie zatrzymała i kazała się zastanowić nad moimi zajęciami. Z dnia na dzień ich przybywało, ale czy do czegoś prowadziły? Po urodzeniu dziecka zrobiłam swoją stronę internetową, uporządkowałam sprawy bloga i weszłam z podcastem na Spotify (żaden to wyczyn od strony technicznej. Chodzi o to, że się nie bałam, i że chciałam tam wejść tylko wtedy, kiedy będę pewna swojej regularności). Rozpoczęłam długi (i kozacki!) kurs korekty tekstu. Zaraz będę zatem miała miała nowy zawód, tym razem związany ze ścieżką, którą obrałam. No cóż, też roboty po łokcie, ale o ile łatwiej się jedzie z dobrze nastawioną nawigacją.

Czy wychodzi na to, że robię więcej, odkąd jestem matką? Czy sprowadzenie nowego człowieka na świat sprawia, że nagle dzieją się cuda? Nie sądzę. Czasem robię mniej, bo nie mam siły. Najczęściej aż za dużo, bo wciąż nie nauczyłam się, że to nie praca stanowi o mojej wartości. Oficjalna odpowiedź brzmi jednak: robię tyle samo, ale w tych kierunkach, na których mi zależy.

To jest ta magia skupienia się na rzeczach, które mają mnie gdzieś zaprowadzić. „Esencjalista” – książka, o której Ci wkrótce opowiem – miała na to ogromny wpływ. I zbiegła się z tym, że mój wolny czas drastycznie się skurczył. Że każdego dnia widzę, że już się starzeję, a nie rosnę, jak to stworzenie obok mnie.

Jak nigdy wiem, że nie mogę wszystkiego – a jeśli odważę się założyć, że „wszystko jest kwestią organizacji”, to wszystko rozpada się w pył. Z pyłu trudno coś złożyć, więc lepiej, aby całość się składała tylko z kilku części, łatwych do sklejenia. Najlepiej na ślinę, jak flipsy w dzieciństwie.

O matko…!

Choć podczas pisania tego tekstu wiele razy wcisnęłam Backspace, i tak czuję się wybebeszona. Ale kończąc go wiem, że znów mam trochę więcej sił na walkę z tym „będę”, „ja”, „moje”. Oto jest wyzwalająca moc pisania. Taki zestaw na wymagające etapy życia: klawiatura i energia, która idzie tylko w kilku, a nie kilkunastu kierunkach.

A teraz idę nazrywać sobie kwiatków. Wszystkiego najlepszego, mamo.

***

Poniżej czeka na Ciebie możliwość zapisania się na newsletter. Uruchomiłam go po to, by móc być z Tobą w kontakcie, jeśli któregoś dnia wszystkie social media zaczną się rządzić prawami, które przestaną mi odpowiadać. I żeby częściej tworzyć w takim klimacie, jak wyżej – by odsłaniać się w bardziej osobistej formie niż wpis dla całego Internetu. Będzie mi miło, jeśli dołączysz.

Listy od Agaty

Za dużo presji w tworzeniu do neta?
Pozwól mi ją z Ciebie ściągnąć.
Zapisz się!

Wyrażam zgodę na przetwarzanie podanych danych w celu otrzymywania newslettera od Agaty Borowskiej. Szczegóły przetwarzania danych znajdę w polityce prywatności.