Niedziela… Nie ma lepszego dnia tygodnia, w którym mogłabym dodać tekst o błogim leżeniu.
– A ty znowu robisz te dziwne rzeczy z nogami… – słyszałam nie raz.
Bardzo długie. Owinięte błyszczącą skórą o brązowej karnacji. Zamiast włosów mają zakodowane informacje o przysiadach, którym są w stanie sprostać. Uda bez grama cellulitu, łydka sprężysta jak w piosence Happysadu, jednym zdaniem: chodząca reklama maszynek do golenia.
No cóż. Widziałam takie nogi. Na tych właśnie reklamach.
Moje relacje z kończynami dolnymi przypominały scenariusz z niejednej telenoweli, a wszystko skończyło się happy endem w postaci biegania, przysiadów i zrobienia przez nogi takich dystansów, że z uprzejmości przestałam na nie marudzić.
Co nie oznacza, że w drugą stronę jest tak samo. Trzeba więc było znaleźć sposób na obrażone nogi.
Po biegach i dłuższych trasach rowerowych, mam wrażenie, że jestem (nie)szczęśliwą posiadaczką dwóch spuchniętych serdelków. Nic dziwnego – podczas treningu objętość mięśni się zwiększa, bo zwiększa się również ilość krwi, jaka przez nie przepływa. Do mojej świadomości powracają wtedy historie przodków o żylakach i wizja smarowania się wszystkim, co popadnie, by jakoś podratować wygląd i stan nóg, mających być solidną podstawą każdej damsko-męskiej relacji dyscypliny.
Jeśli Twoje nogi po treningu również są bardzo ciężkie i spuchnięte – powinno pomóc Ci to małe, doraźne rozwiązanie.
Receptę na potreningowo opuchnięte nogi znalazłam w czeluściach sfd – tak, dokładnie tam, gdzie niejeden kulturysta szuka informacji o odpowiedniej ilości białka dla siebie i pyta kolegów koksów, jak z suchoklatesa zrobić Pudziana. Ten krótki zabieg jest banalny, ale na tyle skuteczny, by o nim napisać.
Trzeba położyć się na łóżko, podnieść nogi, oprzeć je o ścianę pod kątem prostym do reszty ciała i… patrzeć, jak bledną.
Uwielbiam ten szybki sposób na regenerację. Taka pozycja usprawnia krążenie krwi w żyłach i dzięki temu szybciej można usunąć z nóg produkty przemiany materii. Krew odpływa i już w parę chwil czuje się ulgę. Mniej cierpliwi będą kręcić nosem na kolejne zdanie, ale: najlepiej jest poleżeć w takiej pozycji co najmniej 10 minut. Książka czy tablet w rękach powinny załatwić sprawę, a jak nie masz pod ręką żadnych rozpraszaczy, to chociaż pomyślisz trochę o życiu.
Po powrocie do poprzedniej pozycji oczywiste jest, że czeka nas starcie z olbrzymim mrowieniem. Ja akurat je bardzo lubię, ale nie gwarantuję, że każdy zostanie fanem tego odczucia. Nawet jeśli nie, warto się pokusić o odpoczynek w takiej niecodziennej pozie. Nogi robią się lekkie, a i opuchlizna z reguły znika. Czary bez użycia maści. Tak właśnie można sobie poradzić, jak akurat wszystkie profesjonalne kompresyjne skarpety leżą w koszu na pranie, a fizjoterapeuta poszedł na zasłużony urlop.
Albo jeśli w ogóle nie masz wyżej wymienionych luksusów, jako ja nie mam. 🙂