Mój ślad pozostał w Poznaniu. Znowu

Kategoria:

Czwarty raz. Inaczej.

Inne towarzystwo, inne śniadanie, inny dojazd, wreszcie nawet – choć nieznacznie – zmieniona trasa. Tylko Poznań ten sam: tętniący życiem, inspirujący, zaskakujący, pełen kolorowych ludzi. Tym razem także ryczących silników, bo akurat odbywał się Motor Show.

No i ostre koła. Dużo ostrych kół. Bez hamulców.

Przed startem

Kiedy Hołowczyc powiedział jeszcze w Bydgoszczy, że do celu „jedna godzina i sześćdziesiąt minut”, uspokoiłam się. Gdyby to były dwie godziny, zaczęłoby mi się dłużyć… Grabaż też się wstrzelił: mijamy tablicę z napisem „Poznań”, a tu ezoterycznie się zrobiło w głośnikach. Było jasne, że z takim wsparciem Krzysztofów dojedziemy bezpiecznie.

Odebranie pakietu startowego jak zwykle przebiegło gładko. W tym roku pozytywnie zaskoczyła koszulka; korzystna dla mnie rozmiarówka, a i kolor radosny – biegłam w różu. Panowie w błękicie.

półmaratonpoznań

O poranku w niedzielę poczułam mentalne zjednoczenie ze wszystkimi biegaczami świata, kiedy pożarłam chleb z dżemem na śniadanie… Bo mi się pomyliły miejsca noclegu i okazało się, że niestety, ale jajek nie ugotuję.

Zatem śniadanie bez jaj. Na poważnie. Z zadumą.

dżem

– Skąd babcia wzięła gumę guar, to ja nie wiem… – głowił się KzB, czytając etykietę zamieszczoną na słoiku.

Dodam tylko, że nie wiem, co jest takiego fenomenalnego w cukrach prostych w postaci chleba z dżemem na przedstartowe śniadanie, oprócz tego, że chce się po tym spać. Ale ja jestem tylko skromnym amatorem.

Na start szliśmy za parą, która sprawiła mi wiele radości, a ściślej mówiąc: moje parsknięcie spowodował chłopak z tegoż duetu. Idzie sobie spokojnie, a nagle – na widok wody i izotoników rozstawianych przez wolontariuszy – krzyczy: „I to wszystko za moje pieniądze!!!”. Wiecie, mi naprawdę nie potrzeba dużo do śmiechu, o czym będzie się można przekonać poniżej.

Rozgrzałam się ze wszystkimi przed biegiem. Nie wierzę, ale to się stało naprawdę. Przy okazji zerkałam na tych, którzy przeżywali bardziej ode mnie.

– Dobrze, że przy starcie wiatr w plecy! – krzyknął jeden biegacz do drugiego.
– Ale przeżywają, co? – zagaiłam do KzB.
– No… Będzie wiedział, jak żagiel rozstawić.

Łohoho. Mam nadzieję, że faktycznie zrobił to dobrze, bo tylko dzięki temu mógł przetrwać ataki plastikowych kubków lecących z wiatrem na biegaczy przy punktach odżywczych.

Na trasie

Start usytuowany był trochę prędzej niż zwykle, dzięki czemu tam, gdzie myślałam, że będzie drugi kilometr, był już prawie trzeci. Spory komfort dla głowy. Zmiany nastąpiły też na czternastym kilometrze, ale Droga Dębińska wciąż nie jest moim ulubionym etapem trasy. Odcinek 18-20 km bolał tak samo jak wtedy, gdy dwa lata temu przebierałam tam nogami w tempie 5:30min/km, mimo że był mniej zasapany niż wtedy. Zbliżając się do dwudziestego wiedziałam, że tygodniowy limit wypowiadania najpopularniejszego wulgaryzmu polskiego został przeze mnie wyczerpany, ale nie wystrzelałam się z niego tak spektakularnie jak pani za mną, która postanowiła poinformować cały świat o swoim zmęczeniu słowami: „nosz kurwa, no!”. Ech, ci biegacze.

Kulanie się bez garmina to było ciekawe przeżycie: luz w głowie, cieszenie się każdym kilometrem. Pierwszy raz biegłam półmaraton z drugim biegaczem u boku, nie licząc epizodu bycia pacemakerem.

– Jakoś tak mi szybciej lecą kilometry z tobą.
– Bo biegniemy na 1:30.

Spokojnie, to takie tam suche żarciki nasze. Byliśmy na mecie prawie godzinę później. W doskonałych nastrojach. Świetnie odzwierciedlając napis na koszulce jednego z biegaczy:

Ociekający
Seksem,
Owładnięci
Mocą!

Życiówki nie było, za to na żryciówkę miałam duże szanse. Skończyło się na połowie pizzy, ale czuję, że tryb odkurzania wciąż jest włączony. Ktoś potrzebuje porządków w lodówce?

Listy od Agaty

Za dużo presji w tworzeniu do neta?
Pozwól mi ją z Ciebie ściągnąć.
Zapisz się!

Wyrażam zgodę na przetwarzanie podanych danych w celu otrzymywania newslettera od Agaty Borowskiej. Szczegóły przetwarzania danych znajdę w polityce prywatności.