W ten dzień nawet dali mi pospać i bez protestów zmienić pieluszki. W lustrze zobaczyłam włosy wymagające mycia. Wiesz, jak to jest – klapnęły i nie wstaną już bez szamponu. Klasyka gatunku.
Śniadanie zjedliśmy w komplecie. Zaparzyłam kawę, na którą wydaję za dużo pieniędzy, a potem promienie słońca wygoniły nas na dwór. Chciałam do nich uciec, bo już przed śniadaniem wiedziałam, co u Ciebie.
Wyszliśmy bez pośpiechu, w nieprzypadkowych ubraniach. Co za komfort, nie zamykać za sobą drzwi w tym, w czym się akurat stało.
Na spacerze w głowie miałam tuzin bzdetów. Czy ten dres, który zamówiłam, będzie na mnie dobry? Ach, najwyżej odeślę. No i trzeba by rozejrzeć się za przedszkolem. Do kiedy jest ważne to tortellini z lodówki? Apropos daty ważności – w Too Good To Go pewnie mnóstwo pączuchów będzie, w końcu tłusty czwartek…
Z zamyślenia wyrwał mnie klakson samochodu. Spokojnie, to gdzieś z oddali, nie tuż przed moim nosem. Ale to była chwila, w której definicja szczęścia znów się zmieniła.
Bo to klakson, a nie alarmowa syrena. Wstyd za pstro w głowie zamieszkał we mnie na dobre. Tak jak świadomość, że kiedyś będę musiała opowiedzieć dzieciom o wojnie. Obym mogła to robić w domu, a nie w podziemiach.
Bardzo bym o to prosiła. Tylko kogo…
***
Wiem, że też chciałaś beztroskiego czwartku, koleżanko z Kijowa. I głupio mi opowiadać Ci o moim, bo może akurat rodzisz w kijowskim metrze albo rano – jeszcze w swojej łazience – dowiedziałaś się, że jest Was dwoje. Albo dwoje masz właśnie pod pachą w schronie.
Ale gdybym Ci nie opowiedziała, to usiadłabym w kącie i nie wyszła z niego. Na samą siebie spuściłabym bomby i nie pomogłabym Ci już nigdy. W moim arsenale są tylko słowa: te moje i te z piosenek. Piszę i mówię, żeby nie czuć się bezużyteczna.
Chcę niedługo mówić też w Twoim języku. Bo czuć – to czuję w nim już teraz.
Więc dziękuję, u nas spokój. Na ulicach, bo w głowach i sercach lęk, strach, niedowierzanie, niepewność. Mimo to – albo właśnie dlatego – jeszcze tu jesteśmy. Dla Was.