W tempie żółwim poruszam się do pracy. Szarość poranka rozjaśniają dwa kolorowe tornistry na plecach dwóch chłopców wędrujących do szkoły. Mijam ich i słyszę dialog:
– I zapisałem się na gitarę.
– Na gitarę? Ale mieliśmy iść na pianino
– Nie no, ja się rozmyśliłem i idę na gitarę.
– A ja się zapisałem na pianino, żeby być z tobą w grupie.
– Ale po co?
***
Kiedy zaczynamy się ruszać, pomocnie na regularność i robienie postępów działa towarzystwo. Dobre towarzystwo – trzeba to podkreślić. Nic dziwnego zatem, że na fitness często przychodzi się ze znajomym. W klubie na najróżniejsze zajęcia wpadają zwykle dziewczyny, które traktują salę jak toaletę w lokalu gęsto odwiedzanym w piątki: muszą tam chodzić razem.
W przypadku toalety sprawę załatwia się dosyć szybko, nawet jeśli w grę wchodzi odświeżanie makijażu, czy co to się z nim robi. Nie wiem, rzadko odświeżam, bo nie ma czego. Jeśli zaś chodzi o trening, status relacji koleżanki vs zajęcia można określić, jak to bywa na fb u nierozgarniętych emocjonalnie osób, mianem skomplikowanego.
Na sali IC raczej się nie plotkuje ze względu na trudne warunki dla przepływu informacji werbalnych (a i niewerbalnych, bo światło może niesprzyjać dostrzeżeniu przez innych min wskazujących na wkurzenie/zmęczenie/ekscytację), choć przybywają na nią też istoty bardzo zmotywowane do konwersacji. Ewentualne rozmowy koleżanek nie są w centrum mojego zainteresowania na zajęciach, ale inna sprawa już jest – wzajemna (de)motywacja tychże.
Z reguły zachwala się trening w parze. Jak dla mnie to również jest jak najbardziej pozytywne zjawisko. Często do biegania motywowało mnie tylko (aż) to, że się z kimś umówiłam. Brzuszki w towarzystwie kogoś, kto też odczuwa, iż za chwilę nie wytrzyma tego pieczenia pod mostkiem, wchodzą lepiej. Naprawdę, w znakomitej większości przypadków ktoś obok działa na plus. Chyba że owy ktoś ma coś nie po kolei w swojej główce.
Czasem wydaje mi się, że mam do czynienia z pewnym schematem (który nie jest, oczywiście, regułą). Do sali wchodzą dwie dziewczyny, obie po raz pierwszy. Podczas jazdy jedna z nich radzi sobie zdecydowanie lepiej. Pomyślałby kto, łącznie ze mną, że jako instruktor powinnam zawalaczyć bardziej o tę widocznie słabszą (w jej głowie), bo druga i tak sobie poradzi. Z moich obserwacji wynika jednak, że laska bardziej skwaszona zwykle zaraża brakiem entuzjazmu tę drugą – która, pewnie chcąc być lojalną, nie przyjdzie już drugi raz. To dziecinne i dziwne, w końcu zdrowy egoizm jest w cenie, jednak negatywnie nastawiona ma większe pole rażenia. Wolę zatem skupić się na tej, która już samym dobrym nastawieniem jest o metr bliżej kolejnych zajęć – nawet jeśli jeździ w miejscu. Oczywiście, że można powiedzieć, że każdy decyduje o sobie i ta radząca sobie lepiej, jeśli jej się spodobało, przyjdzie sama, ale wiedząc, jaką funkcję „towarzyską” spełnia wyjście razem na fitness, można mieć co do tego pewne wątpliwości.
Nie chodzi mi o to, by na siłę pozyskiwać kolejne dusze do tej sekty, choć jeśli coś lubimy, to naturalne jest, że chcemy to pokazać innym od najlepszej strony. Większą misją jest to, by ktoś pośrednio dzięki mnie mógł dobrze spędzić czas i zrobić coś dla siebie. Smutne jest to, że jeśli jedna istota nie czuje się dobrze na jakichś zajęciach, zniechęca do tego drugą osobę. Może moje zdziwienie wynika z tego, iż mamusia mówiła zawsze, że nie mówi się o posiłku „to jest niedobre” tylko „nie smakuje mi”, więc – przekładając to na inne sfery – nie powiem koleżance, żeby nie szła już na step, bo raz byłyśmy i było słabo. Nie było, to ja nie mogłam się odnaleźć. Jak umiesz robić te piruety, to śmigaj. Dobre relacje opierają się na wzajemnym kibicowaniu, a nie przelewaniu na niego swojej niechęci do czegoś.
Postawa na zajęciach to czasem doskonałe odzwierciedlenie tego, jak człowiek zachowuje się w codziennym życiu.
Ten tekst nie będzie miał górnolotnego zakończenia albo puenty rodem z bajek. Można też spytać, co ja tu w ogóle przeżywam. Po prostu idąc na zajęcia/trening pamiętaj, żeby po pierwsze dać sobie szansę. Jeśli z niej nie korzystasz, pozostaw jeszcze nadzieję drugiej osobie, oszczędzając jej skrzywionej miny mówiącej o tym, że to jest niedobre.
Nie smakuje Ci.