Katastrofa klimatyczna

Katastrofa klimatyczna. Jak zdecydowałam, że nie zwariuję

Kategoria:

Podczas gdy mój organizm starał się jak mógł, żeby dostarczyć na świat nowego, zdrowego człowieka, do mojej świadomości docierały kolejne newsy na temat katastrofy klimatycznej. Doszło do tego, że zaczęłam zastanawiać się, jaki sens miało powoływanie człowieka na ten świat oraz beznadziejna myśl o tym, że wszystko stracone.

To tekst dla wrażliwych jednostek, które czują się za wszystko odpowiedzialne. Jeżeli temat katastrofy klimatycznej Cię nie dotyka, raczej się tutaj nie odnajdziesz. Ale wiedz, że trochę Ci zazdroszczę. 🙂

Podcast na ten sam temat odsłuchasz tutaj:

Enviromental guilty – przepraszam, że żyję?

Ostatnio spotkałam się z pojęciami: enviromental guilty, eco anxiety. To już kolejny syndrom, który dokucza ludziom na co dzień – zwłaszcza nastolatkom. Ja mam lat dwa razy tyle, co nastolatek, ale mogę się w tym z nimi jednoczyć: wciąż mamy poczucie winy, że za mało robimy dla środowiska. Że zostawiamy za sobą węglowy ślad. Poczucie bezradności, braku wpływu, dzień dobry!

Gdyby to chociaż był strach – ten ewolucyjnie pompuje krew w nasze mięśnie i każe reagować, kiedy widzi zagrożenie. Więc, posłuszni naturze, walczymy albo uciekamy. Zmiany klimatyczne to coś odległego, ale nie wiemy, czy stoją za rogiem bydgoskiego ratusza, czy jednak bliżej Globalnego Południa. Zagrożenie pojawi się jutro, za pięć tygodni albo dziesięć lat. Towarzyszy nam więc „tylko” lęk, bo to „tylko” wizja.

Nie będę jednak udawać, że płaczę nad planetą. Ta cierpliwie poczeka, aż sami się wykończymy, a potem przeżuje nas i wypluje. Jesteśmy tylko błyskiem w jej egzystencji – tak długiej, że nie umiemy tego pojąć. Współodczuwam z naturą i czuję się z nią związana, ale przecież ten lęk to egoistyczny lęk wyłącznie o siebie.

STOP! Musiałam dać sobie w twarz

Przyszedł czas, kiedy zorientowałam się, jak się dałam opanować przez te wszystkie doniesienia. I jak cierpi na tym moja teraźniejszość. Jak apokaliptyczne myśli blokują mnie przez tym, by każdego dnia robić dobre rzeczy. Musiałam dać sobie w pysk, choć nie dosłownie.

Wywieszanie białej flagi nie ma sensu. Nie chcę sobie wyrzucać za kilkanaście lat, że nie próbowałam. Ostatnio dostałam „dziękuję” na Instagramie, że poruszam ten temat i nadeszło to w samą porę – bo zeszłoroczny marazm pozbawił mnie też chęci, by cokolwiek o tym pisać na blogu czy w social mediach.

Długo mi zajęło zrozumienie, że nie zmienię całego świata. Że wiele spraw nie zależy ode mnie jako od jednostki. Z drugiej strony – od jednostek zaczynały się wielkie systemowe zmiany. Ale na pewno nie od tych zrezygnowanych, a wkurwionych.

Katastrofa klimatyczna – co pomogło mi nie zwariować?

Przede wszystkim dawkuję sobie informacje na ten temat. Przeczytałam niemal wszystko, co pojawiało się w mojej bańce na temat kryzysu klimatycznego (a nawet nie żyjąc w tej bańce, łatwo było się na nie natknąć, bo doniesienia przybrały na sile). I to wystarczy. Muszę żyć, chcę się tym życiem cieszyć. Niezależnie od tego, jak przyjdzie mi ten żywot zakończyć i jaka będzie wtedy temperatura.

Najważniejszą zmianą w tym marazmie było poszukiwanie obszarów swojego wpływu – choć brzmi to jak z psychologicznego podręcznika. Pewnie nic nie znaczę, jako jedna z miliardów, ale wciąż potrzebuję czuć sens. Energię, którą traciłam na zamartwianie się, przełożyłam w robienie małych rzeczy w sferach, w których cokolwiek mogę zmienić. Czyli gdzie? W najbliższym otoczeniu.

Innymi słowy: to, że ja wezmę lnianą torbę na zakupy, nie zjem mięsa, założę synowi pieluchę wielorazową, oszczędzę trochę wody – nie ma wielkiego wpływu na polepszenie kondycji planety. Ale kolejnego dnia zrobi to też mój mąż, a niedługo syn. Potem sąsiad, a później jego znajomi. Znajomi znajomych i ich rodziny. Jest nas więcej.

W co by się tu… opakować?

Robię małe rzeczy, dzięki którym czuję się lepiej – bo nie chcę być szkodnikiem. Ale nie popadam w skrajności. Byłam gotowa na pieluszki wielorazowe, ograniczenie mięsa, rozsądniejsze kupowanie rzeczy. Bardzo możliwe, że robię to dla oczyszczenia sumienia i poprawy własnego samopoczucia. No trudno, próbuję się w tym odnaleźć – jak każdy, kogo ten temat choć trochę dotyka.

Tej wiedzy, którą mam, nie da się oddać. Nie da się newsów odzobaczyć i zaprzeczyć. Odkąd orientuję się w temacie, czuję się zobowiązana wybierać mądrze, ale robię to według swoich możliwości i priorytetów. Czyli jeszcze nie sprzątam za pomocą domowych środków na bazie octu i nie piorę w orzechach. Czasem zjem mięso, jeśli miałoby się zmarnować. Mięso bez opakowania czy wege w plastiku? Opcja dwa. I nie będę się biczować.

Dbaj o siebie, a zadbasz o planetę

Brzmi dziwnie? A to niespodzianka, ale wiele spraw, które zmienisz, myśląc o środowisku, przełoży się na Twoje korzyści. Wsiądziesz na rower, zjesz porcję mięsa mniej, spędzisz wieczór na dworze – zamiast ze smartfonem, który wymaga ładowania dwa razy dziennie. Może przemyślisz, czy potrzebujesz tej rzeczy, która do Ciebie krzyczy z postu sponsorowanego na fejsie i zaoszczędzisz hajs i miejsce w szafie?

Poczuciem winy, odpowiedzialnością i lękiem nie zmienimy tego, co się zdarzy. Umęczona, zmartwiona i stłamszona jednostka to jednostka, którą łatwo zmanipulować – choćby po to, by wyciągnąć od niej kasę na produkty, które udają, że są eko. Dbaj o swój stan psychiczny, swoje emocje i najbliższych, zarabiaj pieniądze. Masz być zdrowy, by móc pomagać.

Jeśli co jakiś czas dopadają Cię czarne myśli, wiedz, że nie jesteś sam(a). Nie mam dla Ciebie rozwiązania, nie mam odpowiedzi na to, ile będzie kosztowała woda za kilkadziesiąt lat i czy możliwe, że wcale nie krocie. Ale odczuwam to samo, co Ty. To naiwne, ale wierzę, że co się zasieje, to w końcu będzie można zebrać. Siejmy dobro.

Listy od Agaty

Za dużo presji w tworzeniu do neta?
Pozwól mi ją z Ciebie ściągnąć.
Zapisz się!

Wyrażam zgodę na przetwarzanie podanych danych w celu otrzymywania newslettera od Agaty Borowskiej. Szczegóły przetwarzania danych znajdę w polityce prywatności.