„Jestem harpaganem!”- relacja Katarzyny z Terenowej Masakry 2016

Kategoria:

 

Siemano! Jak wiecie, nie zabrałam się za przygotowanie do Terenowej Masakry, jak to planowałam w sierpniu 2015. Na szczęście nie muszę dziś płakać, bo relacja z tej imprezy i tak się znalazła na blogu. Oddaję dzisiaj głos Siostrze! 😉

 TERENOWA MASAKRA 2016

Dziękuję mojej drużynie, bez której niejedna ściana byłaby przeszkodą nie do pokonania. Kiedy zapominałam myśleć o tym, że jestem cholerą*, Aga i Lucyna czekały aż doczłapię się do przeszkody i podciągały mi dupsko. Wszystkim anonimowym panom, którzy również czekali i pomagali innym zamiast śmigać dalej, również dziękuję.

W trakcie biegu miałam wrażenie, że spowalniam dziewczyny. Może byłoby inaczej, gdybym wywiązywała się solidniej ze swojego postanowienia o interwałach przynajmniej raz w tygodniu. Na pewno łatwiej byłoby  mi pokonywać górzyste tereny w lesie. Leśna trasa była o wiele bardziej wymagająca niż w zeszłym roku, więcej pod górę. Tętno od razu skakało „do przygu” („do przygu” miałam przez większość biegu, przez 2h od ukończenia bałam się cokolwiek tknąć). Jednak nie miałam myśli typu „jaka jesteś głupia, że znowu na to poszłaś”. Raczej mówiłam „jaka jesteś głupia, że przynajmniej przez ostatnie 1.5 miesiąca nie zadbałaś o rozbieganie”. Wtedy i tętno i tempo byłoby lepsze, i brak wyrzutów, że spowalniam dziewczyny.

Pamiętam, jak po zeszłorocznej Terenowej postanowiłam sobie, że cały odcinek przebiegnę. Taaa, akurat… Ale i tak jestem zadowolona, bo było gorzej niż w zeszłym roku, czyli tak naprawdę lepiej. 😀 Były nowe i ciekawsze przeszkody, więcej bagien i więcej spędziliśmy w wodzie. Najwięcej wysiłku wymagały podbiegi (w moim wypadku podchody). To naprawę mnie dobiło. Zwykłe ukształtowanie terenu – wiele do wykończenia człowieka nie potrzeba. I „ściany płaczu”, te proste i te pod kątem…

Lęk wysokości…?

Nie mam lęku wysokości, ale kiedy przyszło do wspinania się na wysokość ok.4 m po oponach i przejście na drugą stronę, gdzie nie miałam pewności, czy ktoś mnie asekuruje, to miałam lekkiego cykora. Bardzo fajnie, że organizatorzy zrobili więcej przejść przez stawy/sadzawki czy inne śmierdzące bajora. To naprawdę orzeźwiało! No i skok z liny do wody jest jedną z moich ulubionych przeszkód (szkoda, że nikt nie uwiecznił, jak się krztuszę po zanurkowaniu). Dwa „baseny” z bagnem też były fajne. Niestety, w jednym z nich ugrzęzłam i przy próbie wyciągnięcia nogi złapał mnie okropny skurcz w łydce. Poleciała druga „kurwa” (o pierwszej jeszcze opowiem), na szczęście puściło i mogłam zacząć wspinaczkę. A co było po tym? Chyba najlepsza część Terenowej Masakry! Zjazd z góry na foli: wolontariuszka akurat polała ją wodą zanim zjechałam, więc miałam niezłą prędkość. Pozdrawiam pana, z którym zjeżdżałam i który wypadł z trasy. 😀

Pokonałam wszystkie przeszkody przepisowo… oprócz trzech. Jedną ścianę płaczu trochę oszukałam i przeszłam bokiem po stelażu. Tylko dlatego, że była wyłożona banerem reklamowym, który był strasznie śliski, a my akurat wyszłyśmy w wody. Odpuściłam sobie też dwie wspinaczki po linach. Bo jestem lamą. No po prostu tego nie potrafię. Czasem na treningu obwodowym przerzucam tyle kg, co faceci. Piłką lekarską zrobiłam kiedyś dziurę w suficie. A podciągnąć dupska na linie nie potrafię, nieważne jaką cholerą bym nie była. Odpuściłam, wolałam mieć doliczony czas niż spowalniać innych ludzi i sama tracić nie wiadomo ile minut na jednej przeszkodzie. 

To może zdradzę, gdzie przyszedł czas na trzecią „kurwę”. Jestem już przed metą, czeka na mnie wysoki stóg siana do pokonania. Mama woła: „Uważaj, bo ludzi tu skurcze brały…” No i mama wykrakała. Jak mnie ścisnęła czwórka na samej górze, to nie mogłam się przekręcić z brzucha do pozycji siedzącej. No i rzuciłam wtedy królową.

PLUSY I MINUSY

Oprócz większej kreatywności organizatorów w tworzeniu przeszkód, jeszcze jednym plusem były 2 punkty z wodą, których brakowało w zeszłym roku. I tak to było dla nas za mało, ale mieć a nie mieć…

Wolontariusze na plus, tylko było ich troszkę za mało, albo mogli stać na jednym ważnym „skrzyżowaniu” w lesie, bo… Zgubiłam się. Biegłam Człapałam kilkadziesiąt metrów za dziewczynami, co jakiś czas jakaś koszulka między liśćmi mi śmignęła. Kiedy dobiegłam do miejsca, w którym lina wyznaczająca trasę była zerwana, nie wiedziałam czy biec prosto, w lewo czy prawo. Ani żywej duszy. Zobaczyłam ludzi biegnących z naprzeciwka, więc wybrałam drogę prosto. Pomyślałam, że pewnie jest tam jakiś nawrót i będę biegła w tym samym kierunku, co oni. Mijam same nieznajome twarze. Pytam, która to fala? „10:15, biegnij z nami!” O nie, takiego tempa, żeby wyrównać z falą puszczoną kwadrans przede mną to ja nie miałam. Biegnę jeszcze kawałek, może gdzieś tam dalej są dziewczyny. Dupa. Zawracam do punktu w którym się wahałam, gdzie pobiec. Skręcam w prawo. Zaczynam się drzeć „Aga!”. Żadnego uczestnika w pobliżu. „No zajebiście, jeszcze się zgubiłam w lesie, którego nie znam”. Nagle  patrzę fotograf, a kawałek za nim wolontariusz. Zamiast się uśmiechać do zdjęć i witać z entuzjazmem, wypalam: „dlaczego tam nikt nie stoi?!”. Po czym widzę, że fotograf kręci, to mówię „siema” i kiwam uśmiechnięta (#parcienaszkło) i kończę wylewać swoje żale: „Taśma jest zerwana, zgubiłam się, ktoś inny też może pomylić trasę!”. Biegnę z jakieś 50 metrów i widzę, że moje dziewczyny czekają na mnie przy „ścianie płaczu”. Kochane. Cała sytuacja z nadrobieniem drogi trwała może z 5-7 minut, no ale wiecie, adrenalinka itp. Nie minęło 10 minut, a jakiś pan pojawił się tak naprawdę znikąd, który… już biegł w tym miejscu.

Pierwsza kurwa, o której nadmieniłam prędzej, została pomyślana i wysłana smsem. Wchodzę sobie na Różopole i widzę drugą przeszkodę.

13295306_1160506413979633_1806866498_n

I pomyślałam sobie „jakie to jest kurwa wysokie”, zrobiłam zdjęcie i wysłałam Siostrze i innej pannie, która również mnie dopingowała i trzymała kciuki. To naprawdę było wysokie! Za trzecią próbą, z pomocą pana, który wciągał mnie do góry i innego, który pchał od dołu (komedia normalnie), moje zacne, ciężkie dupsko weszło. Pozostawało tylko z tego zejść. Plecy i dupa nieźle piekły.

Ostatnia przeszkoda: starcie z drużyną rugbistów. Wybrałam sobie jednego. Nie wiedziałam czy to mają być zapasy, czy inne przytulanki, więc wyszło tak, że wskoczyłam mu na ręce i… się obalilim. 😀

KOŃCOWA REFLEKSJA ENDORFINOWA

Co się nie zmieniło od zeszłej edycji?

Jest niedosyt. Jestem świrem.

Po zdjęciu ciuchów poznajdowałam różne skarby natury pod ubraniami.

Znowu wyglądam jak ofiara przemocy domowej.

Kąpałam się i nadal mam wrażenie, że śmierdzę.

Jakby ktoś potrzebował piasku, to zapraszam.

13335477_1160506390646302_730072771_n

*Moja najlepsza przyjaciółka i siostra, agatamusz, życząc mi powodzenia przed Terenową powiedziała, że taka cholera jak ja, to z niejednego bagna wyjdzie albo bagno jeszcze się mnie przestraszy. Trafiła w sedno. Idealnie odzwierciedla to moje podejście do życia.

Listy od Agaty

Za dużo presji w tworzeniu do neta?
Pozwól mi ją z Ciebie ściągnąć.
Zapisz się!

Wyrażam zgodę na przetwarzanie podanych danych w celu otrzymywania newslettera od Agaty Borowskiej. Szczegóły przetwarzania danych znajdę w polityce prywatności.