Pamiętam o wszystkim, co napisałam w ostatnich tekstach i o czym myślałam podczas spacerów do pracy. Że nowa notka raz na tydzień, że blog to cudowne wspomnienie z końca czasów studenckich i żaden to priorytet, a raczej przyjemność, która mi się raczej nie należy. Styczeń dobiega końca i widać jak wspaniale wpasowałam się w tendencję nietrzymania się postanowień noworocznych, gdyż o jednej notce w tygodniu ani widu, ani słychu. Nie obchodzi to nikogo, oprócz mnie, niemniej w ramach pokazania Wam, że ogarnianie beatów i mostów niekoniecznie równa się ogarnięciu życiowemu, nakreślę dziś mniej więcej, jak to życie, życie jest nobelon i nie pozwala czasem zasiąść do pisania.
Podejście pierwsze
Pierwszej sytuacji będzie najbliżej kabaretu, więc w ramach budowania napięcia powinnam spisać ją dla potomnych w ostatnim akapicie. Jednak pragnę trzymać się porządku chronologicznego i wyzbędę się największego śmieszka już na samym początku… Tym samym pewnie zaśniecie na koniec, ale bez obaw, bo ja najpewniej zrobię to samo, zmuszona przez ibuprofen (z dwojga złego wolałabym chyba zasypiać przez blog).
Otóż udałam się z lubym do miejsca, w którym przejadamy pół jednej, jak nie i drugiej wypłaty, które jest naszą zewnętrzną firmą żywieniową i które ma zapas klopsików, również wegańskich. Tak, drodzy państwo, witamy w IKEA.
Niestety zapomnieliśmy, że w tym sklepie powinniśmy zaspokajać tylko głód, gdyż kupowanie mebli nam absolutnie, ale to absolutnie nie wychodzi, czego potwierdzeniem niech będzie fakt, że zamówiliśmy kiedyś łóżko, a dostaliśmy stół. Już pozostawiam Waszym domysłom, czy chcieli nam zasugerować, że blat stołu może w pewnych kwestiach zastąpić materac. Miny w każdym razie były bezcenne.
Te same wyrazy twarzy mieliśmy tamtego wieczoru po wyprawie do IKEA po kanapę (czyli po samodzielnym załatwieniu transportu, przywiązaniu części kanapy do auta, wtachaniu tego na niepierwsze piętro i zrobieniu tych innych szalonych rzeczy, dzięki którym czujesz się taki niezależny i tak oszczędzający pieniądze). Rama kanapy elegancko postawiona, narzutka leży jak ulał, czas jeszcze wtoczyć pod kanapę skrzynię na pościel. Domowy Majster otwiera karton, a tam… druga rama. No… mimo że majsterkowicz z niego nie z tej ziemi, ramą skrzyni nie zastąpił. Nie nalegałam.
Następnego dnia po tym zaskakującym obrocie wypadków miałam zasiąść do pisania, ale przedłużyło się oddawanie niepotrzebnego nam drugiego szkieletu kanapy.
I tak oto nie napisałam na bloga.
Podejście drugie
Kończąc pracę o szesnastej i nie mając w planach żadnych grubszych akcji, a jedynie spokojne działanie na kanapie (!) w domu, możesz być pewien, że coś zaraz się wydarzy – takie prawo mogłam napisać podczas drugiego podejścia do pisania na bloga.
Kojarzycie te dołujące zimowe poranki, kiedy to samochód kaszle i dyszy, ale za nic nie chce zapalić? Cóż, od teraz doceniam, że coś takiego dzieje się na parkingu pod domem, bo jednak kiedy pojazd robi to na środku ulicy nieopodal firmy, spod której co chwilę wyjeżdża auto o piętnaście lat młodsze, to nie pozostaje nic innego, jak tylko przypomnieć sobie o sile mięśni i czem prędzej, umiejętnie zasłaniając twarz, w godzinach popołudniowego szczytu wtoczyć je na pierwszy lepszy parking.
A potem poświęcić całe kanapowe popołudnie na reanimację samochodu. I tak oto nie napisałam na bloga.
Podejście trzecie
Tak oto nastała chwila, w której mogę zadać wreszcie pytanie z tytułu. Pozbawiona większości sił witalnych przez nie-chcę-wiedzieć-co (ale fajnie, że syrop jest słodki), mogłam w spokoju wrócić na blog i chociaż spróbować wywiązać się ze swojego postanowienia. Okazało się jednak, że po dłuższym detoksie internetowym, byle powiadomienie smakuje jak siedzenie na wypasionej kanapie w samochodzie z autosegmentu F. Nadrobiłam chyba wszystkie zaległości, zdążyłam porównać się do każdego i zarzucić sobie z milion rzeczy, więc tendencja związana z moją bytnością w necie została utrzymana. Każdy temat, który chciałam poruszyć, wydał mi się absurdalnie płaski, a Wy czytaliście już przecież o wszystkim. Nawet o podwójnej ramie do kanapy.
I tak oto (nie) napisałam na bloga.