Nie wyrywać siedzisk na meczach i nie demolować pociągów, którymi się zmierza na stadion przeciwnika w tej kolejce, znać wszystkie przyśpiewki… Ach, nie o tych „kibicach” miałam dziś pisać. Miało być o ludziach, którzy są swego rodzaju przedłużeniem startujących w różnych bardziej lub mniej rekreacyjnych imprezach sportowych.
Nie odpowiem jednoznacznie na pytanie zawarte w tytule, bo to zbyt względna rzecz. Ideał, jak wiadomo, to dla każdego coś innego. Ktoś może niezbyt entuzjastycznie zareagować na finiszowanie wraz z najbliższą osobą, ale mi na przykład wiele radości sprawiło to, że kiedy już nie rejestrowałam za wiele na czterdziestym drugim kilometrze, Ktoś wyprysł z publiczności i kazał wszystkim bić brawo, żem się doczołgała. Niektórzy wolą spokojne, stonowane docieranie do mety. Ich endorfiny muszą być wyluzowanymi, spokojnymi stworkami, które nie pozwolą posiadaczowi na żaden nieprzemyślany ruch…
Założę się, że ci ludzie są jednak w mniejszości i zdecydowana większość daje się ponieść sportowym emocjom i zamiast dostojnego towarzystwa, które nieśmiało pomacha na piątym kilometrze, woli wziąć ze sobą ekipę, od której usłyszy mniej lub bardziej cenzuralne „Dawaj, do końca”. Właśnie wtedy, kiedy obiecuje sobie, że już nigdy więcej się nie porwie na taki start.
Kibic idealny
• Ma doskonale opanowaną trasę rywalizacji, a przed startem dokładnie wyliczone, ile razy i gdzie będzie mógł zobaczyć swoich. Drogie panie, zabieramy się za to już na kilka dni przed zawodami. (oj oj, bez foszków. Jeśli dobrze orientujecie się na mapie, to Was to wcale nie dotknęło),
• Nie wstydzi się krzyknąć czegoś bardzo osobistego/niecenzuralnego do bliskiej osoby, która stawia czoła sportowemu wyzwaniu. Bez obaw: nie usłyszysz po biegu, jak ktoś z wycelowanym w Ciebie palcem mówi do swojego towarzysza: „Widzisz, Haniu, tą panią? Krzyknęła do swojego męża: Stefan, napierdalaaaj! Cóż za brak ogłady z jej strony”.
• Ma w pogotowiu chusteczki higieniczne, wodę, coś do przekąszenia… i ładowarkę do telefonu, gdyby nagle się okazało, że rozładowany bubel nie może już zarejestrować trasy, co oczywiście utrudnia późniejsze zbieranie peanów pochwalnych w internetach,
• Poświęca całą energię na wykrzykiwanie oraz oklaskiwanie – nie tylko swojego najbliższego, ale i pozostałych śmiałków. Czasem myślę, że z litości mi biją brawa, ale po kilkunastu kilometrach nawet takie kibicowanie jest na wagę złota,
• Zanim, w pogardzie mając mrozu szpony tnące oraz słońce, a także panów z ochrony, wtargnie na ostatnie metry trasy, by dopomóc swojemu, upewnia się, że nie utrudni absolutnie żadnemu zawodnikowi bezpiecznego ukończenia rywalizacji,
• Pyta „jaki czas?”, a nie „który byłeś?”.
Koniec. Powodzenia!
^^^
Dodatek: dwa słowa o „minusach” kibicowania.
1. Kibicowanie bywa bardziej emocjonalnie wykańczające niż branie udziału – sprawdziłam nie dalej jak dziś.
2. Robisz zdjęcie nieswojemu medalowi.
3. To się może skończyć tak, że pojawisz się z drugiej strony.
Też kiedyś pojechałam na triathlon oklaskiwać wojowników i zbierać ich uśmiechy, a teraz mam. Tutoriale z kraula przyszło mi oglądać.