Święto Niepodległości może być wyjątkowym dniem, jeśli potrafi się je odpowiednio przeżyć. Myślę, że udało mi się to pierwszy raz w życiu, a to za sprawą całodniowego rajdu rowerowego.
Kilka faktów dla niewtajemniczonych
Był to już dziewiąty Bydgoski Rajd Niepodległości organizowany przez Rowerową Brzozę. Fance roweru w wersji in- jak i outdoor trudno się do tego przyznać, ale tak: nie wiedziałam, że takowy się odbywa. Mam jednak w otoczeniu osoby bardziej ogarnięte od siebie. Jako że już na początku października wiedziałam, że 11 listopada będę tym razem świętować na rowerze, mogłam zapomnieć o zrobieniu powtórki z Pigży.
Ideą rajdu – w moim odczuciu – jest celebrowanie Święta Niepodległości w połączeniu z uczczeniem pamięci poległych za ojczyznę. Dlatego na trasie liczącej około 111 km znajduje się kilka punktów, gdzie uczestnicy składają znicze i wieńce. Co roku trasa wiedzie inaczej. Tym razem do odwiedzenia było sześć miejsc pamięci w Bydgoszczy, dwa w Solcu Kujawskim i po jednym w: Osielsku, Białych Błotach, Brzozie, Nowej Wsi Wielkiej, Leszycach i Otorowie.
IX Bydgoski Rajd Niepodległości
Zapisania się nie polecam odwlekać na ostatnią chwilę. Ledwo zmieściłam się w limicie trzystu zawodników; nie obyło się również bez nieporozumień z przelewem. Na szczęście ostatecznie wszystko zatrybiło i mogłam odebrać pakiet startowy składający się z okolicznościowej kamizelki, flagi, chusty oraz broszury ze szczegółami dotyczącymi wyprawy. Pozostało nastawić głowę na pobudkę bardziej po piątej niż przed szóstą.
To był mój pierwszy rajd rowerowy. Obawiałam się przede wszystkim tego, że będzie wyśrubowane tempo (choć w broszurze napisano, że min. 20 km/h) i że opony szosowe nie poradzą sobie na każdej nawierzchni. Na moje szczęście okazało się, że zdecydowaną większość trasy stanowią w tym roku to drogi asfaltowe. Tym samym poczułam się, jakbym wygrała cały rajd i pozostawało tylko troszczyć się o umiejętność zachowania się na ostrym kole w kolumnie liczącej grubo ponad trzysta osób. A tempo było zmienne, więc bez paniki.
Nie chcę nudzić przebiegiem całego rajdu, więc wymienię kilka najistotniejszych rzeczy, którymi zarówno chcę się podzielić, jak i zostawić tutaj dla siebie.
IX Bydgoski Rajd Niepodległości – najlepiej!
Trasa Uniwersytecka. Do dzisiaj wielu bydgoszczan obśmiewa fakt, że na TU nie zrobiono ścieżki rowerowej, tylko jakieś zawijasy pod nią. Pod TU nie wolno wjeżdżać – jest postawiony mocarny znak. Natomiast jeśli chodzi o zjazd to wielu rowerzystów chce z tego wybrnąć tak: znaku nie ma, zakazu nie ma… Dziś żaden zakaz nas nie obowiązywał i pokonałam TU w dwie strony. Żeby to było ogromne przeżycie to nie mogę powiedzieć, ale głośno się śmiałam, bo znowu wkręciło się porównywanie jazdy z jednym przełożeniem a z wieloma. Na ostrym, mając dużą górę w perspektywie, najlepiej porządnie się rozpędzić. Natomiast prawie wszyscy uczestnicy pomykali na MTB-ach i jak tylko robiło się ciężej, przerzutki pyk… „Jeden jeden i ciupciamy”, a my tam w miejscu stoimy prawie.
Jedzenie w Chrośnej. Panie ze świetlicy też powinny dostać medal. Jeśli się kiedyś zastanawialiście, co jest ambrozją dla zmarzniętego, głodnego rowerzysty, to już wiecie: herbata, bigos, chleb ze smalcem i drożdżówka. Tradycyjnie nie ma zdjęć, bo konsumuję przed sfotografowaniem jak na nieprofesjonalną blogerkę przystało.
Medal. Jest mały i na swój sposób uroczy. Nie taki toporny jak zwykle na biegach niepodległości. Na pewno nie można powiedzieć, że to kawał żelastwa.
IX Bydgoski Rajd Niepodległości – najgorzej…
Mimo że w tym roku trasa, jak już wspomniałam, wyglądała asfaltowo, zdarzyły się dwie proste, które styrały mnie i rower. Pierwsza już w Dolinie Śmierci, na szczęście dość krótka – kocie łby. Potem na sam koniec, kiedy rozpieszczone ostre wypatrywało powoli domu, zdarzyła się okolica stacji Bydgoszcz Łęgnowo. Kto chciałby to poczuć, pożyczę szosowe oponki na gęste, mokre kocie łby, w podjeździe rzecz jasna.
Pogoda. Oczywiście nie przeżywam, że zmokła mi dupa i było zimno na postojach i powinno być słońce. Po prostu chciałam się do czegoś przyczepić.
Dziękuję
Nie wiem, czy jest jakakolwiek szansa, że to trafi do organizatorów, ale moje podmęczone nogi mają resztki nadziei, że tak. Dziękuję paniom ze świetlicy w Chrośnej za takie obfite nas ugoszczenie. Jedzenia było tyle, że nawet u mnie oczy zjadły więcej niż wygłodniały żołądek. Uczestnikom dzięki za bardzo miłą, normalną (to słowo ostatnio brzmi dla mnie jak największy komplement) atmosferę i uprzejmość. A Pan Zbyszek to pewnie wie, że dobrą robotę robi, ale co tam, „dziękuję” zawsze w cenie. Więc dziękuję! 🙂
Ten rajd jest dla Ciebie, jeśli niestraszne Ci:
a) długie dystanse rowerowe
b) trudne warunki atmosferyczne w trakcie wykonywania a.
c) Bóg, modlitwa, msza święta.