Zawsze podśmiewam się z tej ogólnej napinki kierowców na rowerzystów i odwrotnie. W moim środowisku jest wielu cyklistów, ale nie brakuje też osób poruszających się samochodami. Wielokrotnie przysłuchiwałam się dyskusjom tych drugich, a raczej poklepywaniom się po plecach z aprobatą, kiedy na tapecie pojawił się temat łamania przepisów przez rowerzystów.
Po chodnikach jeżdżą, przez przejścia pod same koła wjeżdżają, idioci. Słysząc to, myślałam tylko o wąskich horyzontach tak nakręcających się ludzi, bo umówmy się: widzą tylko wycinek rzeczywistości i rower dotykali ostatnio po komunii.
To samo dotyczy oczywiście tych miłośników jednośladów, którzy widzą tylko zmotoryzowany świat, chcący za wszelką cenę uprzykrzyć życie cyklistom. Oni również bardzo często formułują swoje prawdy tylko na bazie tego, co widzą z roweru i w ogóle nie zauważają odcienia czerni czy bieli. (Zdaję sobie z tego sprawę i nie trzeba mnie uświadamiać słowami: „Ale rowerzyści nie są bez winy, robią to, to i to!”). Niestety: zauważyłam, że ostatnio do nich dołączam.
Nerwy na drodze
Wkurzam się jadąc rowerem po mieście, a to najlepszy znak, że chyba potrzebuję blogowej terapii. Napisać tekst dla samego sapania to każdy potrafi, a ja jakoś nie mam potrzeby roznoszenia złej energii po świecie. Ale w sobie też nie chcę, a im dłużej przemieszczam się na rowerze, tym większym bike nazi się robię… Może to nieuniknione, bo moja perspektywa zaczyna się zawężać i na największym wycinku świata zostawiam jeden ślad.
Uwielbiam jazdę na rowerze i widzę w tym w zasadzie same plusy, ale jak któryś raz muszę się zatrzymać mając zielone, bo kierowca go nie ogarnął, to trudno mi się promiennie uśmiechnąć. Jadąc sporadycznie jako kierowca auta, ortodoksyjnie wręcz trzymam się odpowiedniego zachowania wobec pieszych i rowerzystów, a jeśli podróżuję jako pasażer, to zwykle przy kierowcy ogarniającym podstawowe manewry i kulturę jazdy.
Może to brzmi tak, że się wybielam, ale jeśli chodzi o prowadzenie auta, nie mam sobie nic do zarzucenia w kwestii pieszych i rowerzystów. A o tych dziś rozmawiamy. O punktach karnych możemy porozmawiać kiedy indziej.
Moja blogowa terapia obejmuje kilka podstawowych pytań i uwag rzuconych, mam nadzieję, nie w próżnię.
Kierunkowskaz – instrukcja obsługi
Czy to, że na ścieżce rowerowej nie ma typowej zebry oznacza, że auto może na niej stać, czekając na włączenie się do ruchu? Robi Ci różnicę te kilka metrów? Naprawdę mam w Ciebie wjeżdżać? Może myślisz, że skoro mam wolną całą zebrę przeznaczoną dla pieszych, to dam sobie radę. Ano dam, tyle że nie chcę. Mam swoje miejsce do jazdy i masz je uszanować, tak jak ja nie zajmuję Ci połowy pasa.
Wiem też, że dwa zielone światła na raz to za dużo i że jeśli skręcasz w prawo, a piesi i rowerzyści za tym skrętem przemieszczają się po pasach – również za pozwoleniem sygnalizacji – to zatrzymanie się jest zbyt wielkim zadaniem…
Zatrzymanie się przed przejściem to jednak gluten z masłem w porównaniu z tym, jak skomplikowane jest używanie kierunkowskazu, kiedy wyprzedza się rowerzystów. To bywa trudne nawet w przypadku wyprzedzania innego auta, a co dopiero rowerzysty! W związku z tym chciałabym sprzedać Tobie, kierowco, jedną cudowną wskazówkę, o której pewnie Janusz z wąsem wspominał trzydzieści bądź pięć lat temu podczas kursu na prawo jazdy, a która wyparowała z głowy tuż po tym, jak ojciec pierwszy raz pozwolił się karnąć swoją astrą.
Przy kierownicy, po lewej stronie, jest wystająca dźwignia. Możliwe, że to blisko miejsca, gdzie włączasz światła. Kiedy opuścisz ją palcem w dół, z tyłu samochodu zaczyna świecić się żółta/pomarańczowa lampka! To kierunkowskaz. W ten sposób dajesz znać pojazdowi z tyłu, że coś się porusza przed Tobą i chcesz to wyprzedzić. W głowie kierowcy auta za Tobą pojawia się alarm: „Wzmagam czujność! Na pewno tam jedzie jakiś rowerzysta! Albo dziura jest!”. W swojej łaskawości możesz nawet podciągnąć wyżej wspomnianą dźwignię do góry i tym samym dać znać prawym kierunkowskazem, że zakończyłeś manewr.
To potrafi zrobić większość kierowców dużych dostawczaków, które mnie mijają na ulicy, a dla porównania… Jeden kierowca typowego pięcioosobowego auta na kilkudziesięciu. Może ostrożność tych pierwszych jest owocem świadomości, co może się stać, jeśli będzie się wyprzedzać rowerzystę „na gazetę”? Prawdą jest jednak, że zamieszanie na drodze możesz spowodować nawet fordem Ka. Jeśli nie zachowujesz metra odległości, to nie robi mi, rowerzystce, czy jedziesz suvem czy czinkłeczento.
Odważ się i mnie prawidłowo wyprzedź
Jak działa kierunkowskaz – wiesz. Teraz trzeba się odważyć i rowerzystę wyprzedzić. Mnie naprawdę nie podnieca specjalnie jeżdżenie ulicą, ale – kiedy nie ma ścieżki rowerowej – nie dołączę do cyklistów, którzy przeszkadzają pieszym na chodnikach, tylko wybiorę jezdnię. Nie mam zamiaru blokować ruchu na ulicy i jadę jak najbliżej prawej strony. Kiedy zdecydujesz się mnie wyprzedzać, to zmieścimy się oboje, łącznie z utrzymaniem przepisowej odległości. Ile osób będzie miało dzięki temu prawidłowy poziom kortyzolu z rana? Co najmniej cztery:
1. Ty (bez: „Ja pierdolę, znowu rower”)
2. Ja (bez: „no toż wyprzedź mnie, takie trudne?!”)
3. i 4. Kierowcy za nami (bez: „Jezusmaria, znowu rower” / „No wyprzedź go, łajzo!”).
Dobra, kończę… Nie wiem, czy świat na drodze będzie piękniejszy po tym tekście, ale mój dzień na pewno.
Fot. 55Laney69