Całkiem niedawno Łukasz Jakóbiak przeprowadził wywiad z kabaretem Ani Mru Mru. Czasy pamiętania przeze mnie każdego ich tekstu odeszły w niepamięć, jednak chętnie wysłuchałam, co mają do powiedzenia. Wystarczyło mi kilka zdań, by potwierdzić tezę, która już od dawna chodziła mi po głowie…
Indoor Cycling ma wiele wspólnego z kabaretem.
Uzależenienie
Podczas wywiadu padło stwierdzenie, że występy są bateryjką dla członków kabaretu. To czerpanie energii od ludzi, a także rodzaj… uzależnienia. „Pomimo tego, że możemy być zmęczeni albo znudzeni” – jakoś idziemy dalej. Wchodzisz na scenę i robisz, co do ciebie należy. Jesteś znudzony, grając któryś raz ten sam program, a potem piszesz nowy i znowu wraca ta moc.
Dotyka mnie dokładnie to samo co przedstawicieli innych zawodów, w których potrzebna jest pewna ekspresja. Gdzie pierwsze, często nieświadome reakcje ludzi są największym wyznacznikiem tego, na ile działania prowadzącego przynoszą rezultaty. Gdzie równie łatwo jest się wypalić, mając skłonności do nadinterpretacji (a chyba jest na świecie jeszcze ktoś, kto myślał, że klient go zabije po zajęciach, bo na to wskazywała jego mina, a on potem podszedł i mówi, że było super…?). Nasza komunikacja werbalna i niewerbalna jest kluczem. W razie powodzenia ładujemy akumulatory, choć jednocześnie bardzo się wysilamy ogarniając mnóstwo rzeczy na raz.
Czasem dalibyśmy sobie z tym spokój. Ale potem znowu wychodzimy na scenę. Albo wpinamy buty w pedały. I wiemy, że jesteśmy uzależnieni.
Jednoosobowy skecz
„Instruktor jest trochę… pajacem” – taki tytuł pewnie świetnie by się klikał, a co wrażliwsze dusze pewnie oburzyłyby się, jak mogę im tak wjeżdżać na ego. Słowo „pajac” ma w końcu wydźwięk pejoratywny. Niemniej nie raz zdarzało mi się tak pomyśleć podczas najróżniejszych maratonów czy własnych zajęć, widząc, jakie emocje w instruktorze może powodować energia od ludzi i jakie cuda może zrobić, chcąc wprowadzić na scenę jakąś świeżość. Naprawdę, włożenie mikołajowej czapki na zajęcia 6 grudnia albo rzucanie sucharami pod wpływem indoorfin to wcale nie jest granica możliwości instruktorskich. Ocieramy się o żenadę i kicz. Podczas różnych okazji puszczamy dziwne kawałki, malujemy twarze, przywdziewamy stroje, które odpowiednie byłyby tylko na zabawę karnawałową. Cieszymy się tym my, przy okazji sprawdzając dystans do siebie. Cieszą się uczestnicy, sprawdzając… nasz dystans do siebie.
Dopóki „pajacowanie” nie przykrywa całego sensu zajęć i nie przeszkadza uczestnikom, niech sobie instruktorzy wdziewają te czapki z dzwonkami i biegają po sali. W końcu nawet w misji tomahawka wspomina się o dobrej zabawie.
Po ostatnim dźwięku w dusznej sali ściągamy czapki i maski, zmywamy makijaże. Schodzimy ze sceny. Ładowanie baterii zakończone.