Wbrew pozorom nie zaczynamy dusić się z nadmiaru tlenu; nie prezentujemy również objawów agorafobii. Po prostu świetnie się bawimy, a czasem jednocześnie pomagamy. Tak działo się w pierwszą sobotę września w Toruniu.
Toruńskie kluby fitness zjednoczyły siły dla Kingi, która potrzebuje co najmniej 13.000 złotych na Cyber-oko. Dzięki niemu będzie mogła porozumieć z rodzicami i rodzeństwem. Jeśli chcesz pomóc – więcej informacji znajdziesz tutaj.
Miłośnicy jazdy na rowerach stacjonarnych dostali możliwość połączenia przyjemnego z pożytecznym. Wpłacając kasę dla Kingi, dostaliśmy w zamian mnóstwo dobrej energii – i wycisk – od instruktorów prowadzących I Toruński Charytatywny Maraton Power Bike. No ba – wyszliśmy na zewnątrz!
Jazda na tomahawku czy innym spinnerze, poza studiem do tej formy aktywności przeznaczonym, to rzecz nietypowa. Przede wszystkim jest to odskocznia od tego, czego doświadczamy na co dzień – wszyscy wiedzą, jaki klimat panuje w sali (ta przewidywalność to moim zdaniem plus Indoora). Natomiast na dworze docenia się wiatr inny niż ten z klimatyzacji, a przy sprzyjającej pogodzie na twarzach pojawią się rumieńce nie tylko od wysiłku, ale i od słońca. Temperatura panująca na zewnątrz może być zarówno plusem, jak i minusem przy takim wydarzeniu – kiedy jest zimno jak wczoraj, trzeba siedzieć opatulonym, a przy upale bywa trudniej niż podczas biegania, bo w końcu nie ma szans, by się przemieścić bliżej cienia, co niektórych skutecznie zniechęca. Te oczywistości nie będą jednak straszne prawdziwym sportowym serduchom. Kiedy daje się słyszeć „Insomnia” czy „Sandstorm”, chce się tylko wrzasnąć w niebo: „Ale czad!”. W studiu IC zobaczysz tylko sufit.
I Toruński Charytatywny Maraton Power Bike będę bardzo miło wspominać. To był naprawdę dobry pomysł na spędzenie sobotniego popołudnia, nawet jeśli trzeba było przybyć z tej okropnej Bydgoszczy. Bardzo doceniam jazdę u innych instruktorów i traktuję to jako mały reset. Nie trzeba powtarzać, że plecy mają być proste i musimy trzymać tempo – o to troszczy się kto inny. Na kogoś innego spada cała odpowiedzialność. Ale jako że ja tę odpowiedzialność uwielbiam, to z doładowanymi akumulatorami chętnie powrócę na drugą stronę.
Na następny taki outdoorowo – indoorowy maraton na pewno zabiorę kogoś ze sobą, żeby poczuł ten klimat. Ciebie też chętnie przygarnę! No i może więcej zdjęć porobię, by móc je potem pokazać na blogu, zamiast się tak mocno koncentrować na jeździe…
Kto jeździł kiedyś na rowerze stacjonarnym na świeżym powietrzu, niechaj koniecznie podzieli się wrażeniami! Ja mam ogromny apetyt na Kołobrzeg w przyszłym roku.