W taką pogodę pewnie siedzicie na trawie albo wylegujecie się w zbożu, więc mam dla Was wpis, którego przewijanie nie wyczerpie ani trochę Waszych źródeł energii. Zatem smartfony w dłoń i rzućcie oczętami, jak to dzisiaj prawie sześćset osób wystartowało w wyjątkowym biegu w moim kochanym mieście.
I Półmaraton Rock’n’Run
Z uwagi na to, że sama jestem dziś dosyć leniwa, pozwólcie, że nie będę używać bardzo wyszukanego słownictwa i powiem po prostu, że półmaraton w takiej formule uważam za FAJNĄ sprawę. Okazało się to bowiem świętem zarówno sportowym, jak i muzycznym: na trasie ulokowano dziewięć scen, a na każdej zalogowali się muzycy, którzy dopingowali uczestników i dodatkowo sprawili, że kibicom mogły drygnąć nóżki, a nie tylko ręce dzierżące telefony, gotowe do nagrania poczynań swoich najbliższych. Potencjał w tym pomyśle jest ogromny i świetnie byłoby, gdyby Bydgoszcz miała charakterystyczny dla siebie bieg.
Miejsce startu moim zdaniem było dosyć specyficzne, bo znajdowało się między kościołem a blokowiskiem z supermarketem na czele, co wiązało się z tym, że z chwilą startu uczestnicy mogli usłyszeć dzwony, ale także rozpędzić się na Trasie Uniwersyteckiej, zaliczając na pierwszych metrach zbieg. Później zwiedzali centrum miasta. Nie ominęła ich również kostka brukowa na Długiej – ech, taka nawierzchnia na bieganiu nigdy nie przestanie mnie irytować (na ostrym też się nie jedzie za ciekawie po kocich łbach). Finisz odbywał się na Wyspie Młyńskiej, co nie dziwi wcale, biorąc pod uwagę, że miejsce jest nazywane wizytówką Bydgoszczy. Kierowcy jak zwykle byli zachwyceni korkami. Takie tam standardowe okołobiegowe napinki.
Sama tym razem nie startowałam, a prowadziłam mini rozgrzewkę. W takiej aurze rozgrzanie zawodników nie było wielkim wyczynem… Po minucie sama marzyłam o tym, by ktoś mnie nominował do Ice Bucket Challenge. Klimat biegowy oczywiście genialny, choć tym razem łzy wzruszenia nie zrosiły mojej twarzy. Albo ich nie poczułam na spieczonym licu – temperatura w południe sięgała chyba trzydziestu stopni i naprawdę z obawą patrzyłam na wszystkich startujących bez czapek. Bez czapek, ale za to w koszulkach z biegów poznańskich, grudziądzkich, toruńskich, ekipy ubrane w podobne koszulki, ciekawe przebrania: bieganie to jednak jest!
Chętnie się dowiem, jak bieg wyglądał z perspektywy zawodnika, więc w razie co: dzielić się proszę!