Gdy bycie fit idzie w złą stronę

Kategoria:

Niedzielny, jesienny wieczór niesie za sobą prawdopodobieństwo, że tak jak ja siedzisz teraz przed komputerem. Ciekawe, w jakim jesteś nastroju.

Czy lubisz jesień? Czy byłaś kiedyś na Indoor Cyclingu…? Czy tak jak ja zastanawiasz się, o czym w zasadzie napisałaś i czy te luźne myśli da się jakoś skategoryzować i dać komuś do przeczytania?

Da się skategoryzować. Uwaga, kategoria brzmi: „bomnieboli”.

Znam dziewczynę, która ma… miała spory, ładny biust, zgrabne nogi i przede wszystkim radość na twarzy. Teraz ma wklęsły brzuch, zapadnięte policzki i wiszą na niej nawet sportowe leginsy. Ma głowę nieproporcjonalnie dużą w stosunku do reszty ciała. Gdyby raz dokręciła w prawo na tomahawku, bałabym się, że skończy zajęcia w niejednym kawałku.

Znam dziewczynę, która utrzymywała, że podczas zajęć rowerowych nie musi pić. Okazało się, że nie przyjmowała płynów, bo… bo nie, bo kiedyś miała anoreksję, bo może ma nadal, bo woda też doda kilogramów.

Nie, to nie jest tekst o anoreksji

Znam osobę, która nie tyka niczego, co przetworzone – pewnie na dobre jej to wyjdzie, ale radości ze wspólnego jedzenia mieć nie będziemy, bo rzadko cokolwiek wsuwamy razem. Kiedyś po prostu zdrowo się odżywiała, teraz ma obsesję.

Znam też dziewczynę, która nosi rzeczy w rozmiarze 44, jej śmiech słychać z dwóch kilometrów, zawsze jest chętna do pomocy i nigdy nie zwróciłam uwagi na to, że jej tyłek może nie pasować do jakichś utartych kanonów piękna.

Do tej ostatniej mi najbliżej, ale wiem, co mają w głowie trzy poprzednie. Może i są szczupłe, ale nie są szczęśliwe. Ich ciała przesłaniają im świat, choć wydaje się to niemożliwe patrząc na to, jak ekstremalnie chude są. Udem wielkości mojego ramienia naprawdę nie zasłoni się wiele. I nie zapieprzy. Nikomu.

Obecny „fit – świat” jest przykładem na to, jak jedzenie i wysiłek fizyczny stały się kolejną ucieczką od rzeczywistości. Ktoś się zatraca w grze przed komputerem, ktoś woli zapić i zapomnieć, ktoś woli się zajechać…

Po kilku latach pływania w tym świecie „zdrowego stylu życia” mogłam nabrać do tego wszystkiego dystansu wręcz maratońskiego i dostrzec także drugą stronę medalu. Tę, w której nie mówią o endorfinach, ale o zaburzeniach łaknienia spowodowanymi przetrenowaniem. Nie ma mowy o zadowoleniu z siebie, a o wiecznym podnoszeniu sobie poprzeczki. Nikt nie mówi o przedłużaniu sobie życia ruchem, ale o bólach mięśni i stawów. Bo chciało się trenować jak profesjonalista, żyjąc jak amator.

Jaki problem zamiatasz pod dywan trzech godzin fitnessu?

Tak, imponowanie komuś jest fajne. Że mąż chce Cię zjeść za każdym razem kiedy Cię widzi – też. Komplementy i krzyki „ale schudłaś!” większość z nas zajarają bardziej niż „ale masz bicka!”. Wiele z nas puści mimo uszu „rozwaliłaś sobie tarczycę!”, „przetrenowałaś się!”, bo mały tyłek jest ważniejszy niż to, żeby móc szczerze uśmiechnąć się każdego dnia. Owszem, czucie się dobrze we własnym ciele to jedna z podstaw pozytywnego egzystowania i prawdopodobnie niejednej humor poprawi się, kiedy udowodni sobie, że jest w stanie odmówić sobie tej czekolady i w wygrać kolejne spotkanie z miarą. Ale ile kobiet, po zrzuceniu tych dwóch, pięciu czy dziesięciu kilogramów przekonuje się, że tak naprawdę to nie kilogramy są problemem? Ile stwierdza, że to wciąż za mało, że tak w zasadzie to pewnie lepiej byłoby, gdyby zapadałyby się im policzki?

Jest nadzieja, że w pewnym momencie to się po prostu… znudzi. Kiedy dążenie do ideału zaczyna przytłaczać, warto sobie znaleźć co innego, na czym można skupić myśli. Przewartościować trochę sprawy. Zobaczyć, że nie wszyscy są zaopatrzeni w sześciopaki, że nie trzeba dorównywać nikomu, a wreszcie kupić inne lustro, w którym się wygląda korzystniej. Odlajkować fan pejdże, które nie wnoszą do życia nic oprócz tego, że podsuwają treści tworzące w głowie obraz ideału. Ideału? Patrzysz codziennie na obrazki płaskich brzuchów i dużych cycków (w jednym ciele, o tak!) i myślisz, że tak wygląda świat. Halo, tak wygląda wycinek świata. Niekoniecznie fotoszopa, ale zawodowców, którzy mają tak wycięte mięśnie na dzień czy dwa przed prezentacją wdzięków na scenie.

Wiem, że lepiej czytałoby się zapewnienia, jak to można dokonać metamorfozy w miesiąc, nasycić się motywującymi tekstami rodem z treningowych portali i upewnić się, że zjadanie jednej mandarynki po dwóch godzinach intensywnego wysiłku wróży szybką utratę masy ciała. Jednak zamiast tego wolę pokazać trochę prawdy. A prawda jest jedna.

Kobieto, wyglądasz normalnie.

Listy od Agaty

Za dużo presji w tworzeniu do neta?
Pozwól mi ją z Ciebie ściągnąć.
Zapisz się!

Wyrażam zgodę na przetwarzanie podanych danych w celu otrzymywania newslettera od Agaty Borowskiej. Szczegóły przetwarzania danych znajdę w polityce prywatności.