Chciałam na początku przepraszać, że nie mam dobrej jakości zdjęć dla Was. Na szczęście pacnęłam się w czoło i stwierdziłam, że przecież tego będą setki na fejsie i mogę sobie chwilowo darować zawodową multi-zadaniowość, po prostu ciesząc się słowem pisanym.
Na Evolution Ride 2016 do Stacji Nowa Gdynia zawiózł mnie mój pakiet DUO, można więc powiedzieć, że komfort z roku na rok rośnie. Była to też doskonała wiadomość dla roweru nr 58, gdyż został wyeksploatowany prawie do cna; sama na pewno bym tego nie poczyniła. W formie byłyśmy przedniej, a ja to chyba w najlepszej ze wszystkich Evo, bo na przykład nie 2 tygodnie po maratonie i tydzień po zjeździe licencji B (2013). Że wygłodzona to nie przesadzajmy, ale i tak było całkiem nieźle!
Dwugodzinną rozgrzewkę oglądałam z podłogi, wypatrując znajomych pyszczków i pytając o wrażenia z Celebration Ride, które odbyło się dzień wcześniej. Rowerową ekipę powitał Mariusz Szewczyk. W czasie drugiego utworu usłyszałam bardzo znajome dźwięki, których nie mogłam nigdzie przykleić… Po chwili dotarło do mnie, że to „Insomnia” i na wyobrażenie, że za chwilę nastąpi TEN moment wejścia głównego motywu, bardzo pożałowałam, że nie siedzę na rowerze. Okazało się jednak, że nie jest to niezbędne, by na skórze pojawiły się ciary. I can’t get no sleep…
Rozgrzewka, oprócz wykonania swoich wszystkich zadań, na pewno podniosła też tętno w niejednym pakiecie DUO, w którym nagle okazywało się, że każdy chce jechać na lekcji Tima Sandnera, który popisał się doskonałą interpretacją utworów. Jeżeli w skład pakietu DUO wchodziły dwie kobiety, puls sięgał maksymalnego, a paznokcie z automatu stawały się dłuższe, by finalnie mogły zostać wykorzystane w walce o prawo do roweru na przedostatniej godzinie, w której miał dowodzić Niemiec. Mój Pakiet na szczęście nie protestował, kiedy nagle zaczęłam negocjować wymianę Ingo/Tim; w praktyce okazało się, że pojechałyśmy jeszcze inaczej.
Po rozgrzewce przyszedł na Celinę Kontek i jej lekcję z Bondem w tle. No, na ekranie były momenty, a cienie padające na ścianie nieoczekiwanie nadały tej godzinie świetnego klimatu. Utwór „Skyfall” powrócił na Evolution Ride w bardziej dubstepowym klimacie, do tego trąbka na żywo – tak dużo bodźców, taki mały mózg…!
Na szczęście nie wielki mózg, a siła fizyczna (bioder…) była przepustką na kolejną lekcję i dlatego mogłam pocisnąć z Pawłem Życkim. Paweł to dla mnie jedno skojarzenie: licencja B. Miałam już raz przyjemność jechać z nim na scenie, rozmawiać, ale jednak to śmiechy i trening techniki z licencji B pozostaną w mojej głowie na zawsze. Z tak przyjemnymi konotacjami z chęcią przystąpiłam do pedałowania, spodziewając się, że lekko nie będzie. No i miałam rację: tu podjazd był odpoczynkiem…
P: Cześć, jak tam?
A: No powiem ci, że połączenie hill speed, jazdy z przechylaniem i frozen pojechanych z sercem to petarda.
P: Haha. Tydzień temu to wymyśliłem.
A: Nie zdziwiłabym się nawet, gdyby to była improwizacja ze sceny!
No, ale kto by śmiał na Evo improwizować, jeśli okoliczności nie zmuszają. 😉
Później na scenę wszedł Mariusz – Wyznaczacz Trendów – Szewczyk i razem ze swoim towarzyszem zapodawali muzę prosto z winyli. Dla mnie lekcja ta oznaczała już odpoczywanie po milionach biegów+frozen z Pawłem i patrzenie, jak Pakiet Duo dostaje w dupkę. Już ubiegłoroczne Evo pokazało, że Master Naczelny eksploruje niezbadane rejony i potrafi wprowadzić do lekcji coś nietypowego. W tym roku było to wręcz niepokojące. Dobre, nowe. Doceniam.
Obiaaad! I godzina przerwa, po której głowa usiłowała mi dokładnie wyłożyć, ile spałam przez ostatnie dwie noce i negocjować siedzenie na podłodze. Makaron w wersji warzywnej wszedł jak w masło.
Miałam godzinę przesiedzieć, ale zobaczyłam wolny rower obok swojej rowerowej połówki i jak na niego usiadłam, tak zostałam (dzięki, Asia! :*). Dzięki temu razem ze swoim Pakietem Duo przejechałam lekcję Ingo Hesselbartha, która była dla mnie kwintesencją IC. A są klienci, którzy mówią, że dla nich muzyka nie ma dużego znaczenia na zajęciach… 😉 Niemiecka jazda, czyli precyzja co do pół-bitu i brak miejsca dla przypadków. Nie będę oryginalna pisząc, że dla mnie była to godzina najbardziej chwytająca za serce, mózg, hormony, mięśnie i wszystko inne, co tam jeszcze chodzi na najwyższych obrotach podczas IC.
Lekcja Tima, i tu już bez żarcików o paznokciach i przystojności, była prawdziwym majstersztykiem, którym można się inspirować. Abstrahując już od tego, jak miło pojechać ostatni evo-podjazd do Safri Duo, które namiętnie puszcza się na zajęciach.
Tekst dobiega końca, bo i właśnie tak zleciało Evo. W oka mgnieniu. Lekcję Tanji oglądałam już z boku, jarając się, jak dobry był to maraton. Mój Pakiet Duo też tak uważa, a wnoszę tak po usłyszeniu: „Miło było widzieć, jak dostajesz wpierdol”.
I chociaż wciąż będą się pojawiać osoby, które nie będą zadowolone z organizacji wydarzenia (temperatura, lekcje, natryski i inne), albo takie, które koniecznie będą chciały powiedzieć ci, jak to każdy z ekipy przybocznych jechał inne tempo, to nadal będę uważać, że społeczność ICG potrafi się wspaniale zjednoczyć i cieszyć tak świetnym wydarzeniem.
Do zobaczenia za rok!
PS. Kojarzycie te wszystkie ładne, słodkie, sympatyczne instruktorki? Ostatecznie przekonałam się, że nie jestem jedną z nich. Szatan!