Evolution Ride 2015. Bring the beat back!

Kategoria:
,

Ta relacja pewnie powinna powstać, kiedy będzie już więcej dobrej jakości zdjęć, filmów i podekscytowanych podziękowań na fejsie. Trudno jednak o lepszą porę na pisanie niż „poranek po”, kiedy oczy trochę się kleją, nogi wydają się być dwa razy szczuplejsze niż zwykle, a w głowie słychać jeszcze dźwięki hang drum.

 evolution-ride-andrzej

Po względnie komfortowej podróży dotarłam do Wytwórni w Łodzi, gdzie Evolution Ride odbywało się po raz drugi i pewnie nie ostatni. Od razu pojawiła się w mojej głowie myśl, jak świetna społeczność stworzyła się wokół tej formy aktywności (do tego stopnia, że człowiek, którego pierwszy raz widzę na oczy, krzyczy do mnie: „o ja, ale ty schudłaś!”). Przez kilka tygodni poprzedzających Evo atmosfera jest już podkręcana na facebooku: przedstawiane są sylwetki prezenterów, partnerzy imprezy, każdy się jara, lecą lajki i udostępnienia.

Evolution Ride 2015

W rzeczywistym świecie, gdy tylko stawiłam się przy swoim rowerze, przyleciał do mnie konferansjer/instruktor Michał i powiedział, że jadę jako jeden z instruktorów „wspomagających” na scenie. Pewnie by mnie to nie zdziwiło, gdyby nie fakt, że zgłaszałam się do tego, ale z adnotacją, że jechałam rok temu, więc jak ktoś inny chce, to mogę być rezerwową. A że rezerwa zostanie wykorzystana, to już do mnie nie dotarło. Ucieszyłam się i bez większej spiny nastawiłam na to przeżycie, przy okazji uświadamiając sobie, jak świetnie jest coś robić pierwszy raz. W zeszłym roku przed wejściem na scenę był jeszcze stresik i niewiadoma. Teraz podekscytowanie, ale już bez tego dziwnego, motywującego strachu…

Wobec tego, aby zbytnio nie straszyć publiki swoim wyglądem, u Celiny poprzedzającej Doyle’a przejechałam tylko połowę zajęć, co już wystarczyło, abym zanotowała pierwsze ciary.

Możliwość jazdy „u góry” okazała się być jednym z najlepszych prezentów w ostatnim czasie. Lekcja Doyle’a Armostronga rozwaliłaby mnie wystarczająco, gdybym jechała na swoim miejscu, a co dopiero trochę wyżej…

Może zabrzmi to dziwnie, że akurat godzina, którą przeżyłam na scenie, uznam za jedną z najlepszych w swoim rowerowym życiu, ale bez zbędnego owijania: miałam to szczęście, że tak właśnie było. Po pierwsze, uwielbiam taki styl jazdy. Jasno zaplanowane, co jedziemy, na ile minut, jaka technika. Bez poczucia, że trening jest pełen rzeczy zbędnych. Znajdź ten opór, w którym czujesz, że pracujesz na poziomie przyzwoitym, a potem ponad nim. Baw się, ale pracuj.

tetno

To wszystko oczywiście nie byłoby tak emocjogenne, gdyby nie muzyka. Ja uwielbiam na zajęciach pierdolnięcie, co niejednokrotnie pewnie zniechęciło do mnie bardziej delikatne dusze. Okazało się, że Doyle najwyraźniej też sobie ceni muzykę z pazurem. Czułam, jak podłoga drży od muzyki; widziałam, jak ludzie reagują na te dźwięki. Nie pamiętam, kiedy moja skóra pokryła się ostatnio tak grubą warstwą gęsiej skórki, jak wtedy, gdy pojawił się pierwszy kawałek The Prodigy… Nie mogłam w to uwierzyć. To już było wystarczająco dla mojej głowy, a gdy pojawił się kolejny, cóż: w normalnych okolicznościach na „No good” raczej się ryczeć nie chce, ale na Evolution Ride…

Pewnie przez bardzo długi czas nie użyję tych utworów na zajęciach, bo przecież to już nigdy nie będzie tak dobre jak w minioną sobotę, a nie chcę nikogo częstować półśrodkami…

Ja wiem, że po tym zdaniu będziesz mieć wątpliwości co do kwiecistości mojego języka, ale naprawdę nie umiem napisać inaczej: po zejściu ze sceny byłam po prostu ochujana.

with-Doyle

Evolution Ride 2015 – poza sceną

Na pewno usiadłabym gdzieś pod ścianą i przeżywała dalej, gdyby nie to, że na scenie już rozkładali sprzęt panowie (i pani) z City Bum Bum. To miało być coś zupełnie nowego dla nas – jazda w rytm muzyki płynącej nie z odtwarzacza, ale… z bębnów. I było…Po drugim utworze myślałam, że nie przejadę już ani metra (choć to chyba niezbyt trafne określenie skoro mówimy o rowerach stacjonarnych), bo towarzyszyła nam bardzo wysoka kadencja. Za chwilę jednak zwolniliśmy i na dobre przestałam panikować. Wartością dodaną do tej godziny na pewno było patrzenie na radość ludzi, którzy na tych bębnach grali. W jednym momencie naprawdę chciałam dać sobie spokój z kolejnym dokręceniem, ale mój wzrok powędrował na jednego z mężczyzn cieszącego się z tego, co robi i cóż… Lekko w prawo.

Mariusz Szewczyk zadbał o to, żebyśmy mogli również nacieszyć oczy. IRONMAN w Dubaju w tle. Szczęśliwy ten, kto poczuł klimat.

DSC09422

Bębniarze byli bardzo pozytywni, a ja wystarczająco zaendorfinowana, by zagadać do ich „dowodzącego”, kiedy czekaliśmy na szamę. Zgodnie stwierdziliśmy, że obie drużyny – muzyczna i rowerowa – świetnie wymieniały się energią, a bębniarz dodał, że my byliśmy ziemniaczkami, a oni bakłażanami. Cóż za dopasowane porównanie w kontekście kolejki do obiadu! Natomiast jego kolega zauważył, że nie nie, to nie była energia. To wibracje były. Nie można mylić.

Aha. To przepraszam. A ziemniaczki i bakłażana nie pokażę, bo ze mnie kiepski bloger i nigdy nie wytresuję się tak, by najpierw fotografować, a później jeść. I to jeszcze na maratonie, no dajcie spokój.

Ostatnią lekcją, w której wzięłam czynny udział, to ta, którą prowadziła Gaby Maas. Po negocjacjach z Organizmem postanowiłam jednak nie przyglądać się biernie i za to mu dziękuję. Jestem pod wrażeniem osobowości Gaby! Nie od dziś wiadomo, że lekcje niemieckich masterów to idealny porządek i precyzja nie co do bitu, ale wręcz do pół-bitu, a do tego dodajmy pogodę ducha, nieprzerwany uśmiech i świadomość nie tylko ruchu, ale i swojej misji, o której zresztą Gaby powiedziała głośno – i mamy lekcję niezapomnianą. Doskonale to, co chcę powiedzieć, wyraziła jedna z uczestniczek, która relacjonowała komuś przez telefon:

– I tak dałam czadu z tą Niemką… No nie wiem, czy to o jej jazdę chodziło… Po prostu, wiesz… ona miała w sobie to coś.

Czyli przepis na bycie instruktorem. „To coś” zaopatrzyć w wiedzę i gotowe.

evo2

Niestety, na tym kończą się moje przeżycia z Evo, bo trzeba było wracać. Myślę, że na lekcjach Franka i Pawła wszyscy również się ubawili i spocili, kontynuując praktykowanie paradoksu: pobieranie mocy przez wydatkowanie jej.

Oficjalnie uznaję Evolution Ride 2015 za najlepsze w moim dotychczasowym życiu.

Listy od Agaty

Za dużo presji w tworzeniu do neta?
Pozwól mi ją z Ciebie ściągnąć.
Zapisz się!

Wyrażam zgodę na przetwarzanie podanych danych w celu otrzymywania newslettera od Agaty Borowskiej. Szczegóły przetwarzania danych znajdę w polityce prywatności.