Dwadzieścia stopni Celsjusza, początek lata. Lekko wczorajsza cieszę się ze świeżego górskiego powietrza i butelki gazowanej wody w płóciennym worku. Równie mocno, co stabilne źródło wodopoju, raduje mnie fakt, że to nie ja będę zmagać się za chwilę z samą sobą na „zakręcie śmierci”.
Tym razem kibicuję i jestem „fotografem” (używanie lustrzanki jeszcze nie robi z nikogo fotografa, jak kupno niubalansów nie wystarczy do bycia maratończykiem) i pewnie już zawsze będę przyjeżdżać do Radkowa na triathlon tylko w roli kibica. To, co musieli przeżyć tam ludzie beznadziejni w trzech dyscyplinach, zasługuje na coś więcej niż zwyczajne pochwały. Co najmniej na pokłony.
Siódma rano następnego dnia. Niedzielni bohaterowie budzą się z dumą i być może bólami (na ciele z żelaza chyba nie ma mikrourazów?), kibice ubierają biegowe buty i idą posmakować choć trochę terenu wczorajszej trasy. Dobiegam do zalewu i widzę zbiornik, w którym wczoraj jednocześnie płynęło wielu śmiałków. W głowie zaczyna huczeć: a dlaczego nie ty?
Triathlon Radków 2014
Dlaczego nie? Przecież są ludzie, którzy z marszu robią takie najtrudniejsze rzeczy. Na trasie zobaczyłam kilka osób, które na pewno usłyszały w głowie swoje własne „dlaczego nie?” i od razu zabrały się do roboty. W przypadku niektórych nie było to kupienie pianki do pływania, butów z systemem spd i akcesoriów biegowych typu lans-bans. Co więcej, nie było to nawet zrzucenie zbędnych kilogramów, by sprawnie pokonywać kilometry kolejnych dyscyplin. Kiedyś się dziwiłam: „Co, maraton bez przygotowania? Ale jak?” Potem myślałam: „OK. Maraton to jeszcze, ale triathlonu bez przygotowania nie zrobisz”. Okazało się, że można, nawet ten najtrudniejszy w Polsce.
Można powiedzieć: „Pff, ale co to za wynik, taki bez przygotowania”. Warto jednak zauważyć, że człowiek, który decyduje się na taki krok, pewnie nie obstawia jakiegoś świetnego czasu, w którym zaliczy daną dyscyplinę. On chce się sprawdzić. Nie za bardzo dba o jakość, bo to mu niepotrzebne. On decyduje robić się coś, czego na pewno mocno się boi, a jak nie boi się, to tylko dlatego, że nie zdaje sobie sprawy z tego, co go czeka. Nie siedzi i nie marzy „o, kiedyś to zrobię tri…”, tylko uiszcza opłatę startową i nastawia głowę na ukończenie zawodów. Nie walczy w czołówce o podium, ale walczy z samym sobą. A że decyduje się zrobić to podczas najtrudniejszej tego typu imprezie w kraju? Pewnie dlatego, że akurat taki był najbliżej jego miejsca zamieszkania…
Biegnę tym zalewem, pokonuję wzniesienia łatwiej niż kilka miesięcy temu i wciąż huczy w głowie: A DLACZEGO NIE TY? Też możesz zadać sobie to pytanie. I nie musi dotyczyć ukończenia triathlonu.