Tytuł brzmi trochę zaczepnie, ale spokojnie. Blog i ja jesteśmy wyluzowani jak kwiat lilii na tafli jeziora. Nie, nie jak ja na licencji A.
Ach, życie, życie. Przynosi tyle inspirujących tematów.
Sytuacja pierwsza
Niedzielna sielanka, półmiski na stole. Tu ziemniaczki, tu buraczki, do wyboru ogóreczki i inne skarby ogródka babci Jadzi. Mięso w trzech wydaniach. Masz lat kilka, więc bardziej niż jedzenie interesują Cię leżące nieopodal, tęskniące za Tobą niezmiernie, cztery lalki, które za kilka lat swoją chudością przyprawią Cię o kompleksy. Za kształty nieco bardziej okrągłe niż mają te zabawki będziesz obwiniać rodzinę, która nie może przeżyć, że chcesz jednego ziemniaka, a nie trzy. Jeden kawałek mięsa, a nie pięć, łyżkę buraczków, a nie cztery kopce. Mówisz, że nie, że dziękujesz, ale bezceremonialnie ktoś wpycha Ci na talerz kolejny olbrzymi kartofel. I rządzi się na Twoim talerzu.
Gdybyś już wtedy znała Kazika, zamruczałabyś pod nosem „Niech se Jadzia wsadzi…”
Sytuacja druga
Dziesięć lat później. Szkolenie. Na obiad pyszności ze szwedzkiego stołu. Wypełniasz talerz tym, co lubisz najbardziej. Jaja w pięciu wersjach, warzyw razy sto, mięsa nie mięsa – czego dusza zapragnie. Po kilku minutach w towarzystwie orientujesz się, że trzeba było usiąść w samotności. Jeśli przy wspólnym posiłku nie padnie „Tobie to smakuje?” i „a gdzie jakieś węglowodany?”, to i tak znajdzie się osoba, która będzie gapić się na Twój talerz, by upewnić się, że wciągasz więcej od niej. Śmiało, uspokój swoje sumienie! Ja chętnie pójdę po dokładkę.
Sytuacja druga A
Impreza. Bawisz się tak, jak lubisz najbardziej, czyli więcej jesz, niż pijesz. Budzisz się rano z szerokim uśmiechem na ustach i sięgasz po telefon. Tam już czeka sms od Twojego dietetycznego pogotowia! Dostajesz podsumowanie i zarazem naganę od koleżanki. Ona od ósmej ciśnie na fitnessie, a Ty co? Przecież zjadłaś trzy kawałki ciasta więcej niż ona i w dodatku drinka wypiłaś! I teraz śpisz? Już dawno powinnaś była to spalić.
Cóż. Każdy bawi się inaczej. Jedni się śmieją ze znajomymi, drudzy im liczą kalorie. Taka osoba by się przydała do obliczania jaki mam bilans energetyczny. I z lodówki nic by nie zjadła przecież, czyli całkowicie bezpieczny współlokator. Zatrudniałabym!
Sytuacja trzecia
Kolejny spęd ludzi różnej maści, poglądów i zainteresowań. I Ty – instruktor. Po trzeciej osobie, która wkłada do ust coś powszechnie uważanego za niezdrowe, mówiąc przy tym w Twoim kierunku oskarżycielskie „Nie patrz tak na mnie!”, przestajesz liczyć takie uwagi. Faktycznie, nie przyszłaś robić niczego innego, jak tylko zwracać uwagę na to, co kto je. Jakim waflem zagryza krakersa. Oczywiście sama skubiesz marchewkę selerem i znacząco chrząkasz przy każdym dźwięku chrupanego czipsa. Tyle tylko, że w ich wyobrażeniach.
Słuchaj, ja nie mam problemu z Twoim talerzem. To Ty masz i chcesz mnie nim zarazić.
Nie musisz mi się tłumaczyć tylko dlatego, że kilka razy w tygodniu wychodzę na trening.
Nie musisz mi liczyć kalorii tylko dlatego, że kilka razy w tygodniu wychodzę na trening.
Smacznego.