Sobotni, ciepły wieczór. Centrum Bydgoszczy… tak, tętni życiem. Trochę Was do nas przyjechało. Niedługo pójdziecie spać, pełni oczekiwań.
Jak ja.
Dzisiejszy tekst to w zasadzie nie tekst, tylko ślad ogromnej chęci pozostawienia gdzieś stanu, w którym się znajduję. To, co czułam przez ostatnie tygodnie to nic w porównaniu z tym, co zaczęło dziać się we mnie dzisiaj. Cały dzień na Łuczniczce i chłonięcie klimatu Bydgoszcz Triathlon oznaczało kumulację emocji i tej debiutanckiej, jedynej w swoim rodzaju niepewności co do startu. Ten stan już nigdy, ale to nigdy się nie powtórzy, bo jeśli jeszcze kiedykolwiek zdecyduję się na udział w tri, to będę wiedziała, co mnie czeka.
Foczki: Agatamusz i rolewicz.pl
Komentarze uczestników przeżywających tak samo, jak ja, to chyba temat na oddzielny tekst.
– Wchodź do wody! Powiedziałaś, że jeśli chociaż jedna wejdzie w stroju kąpielowym, to ty też! – krzyczy jedna dziewczyna do drugiej, na mój widok.
Ile ludzie mają barier w sobie, to się nie mieści w głowie.
***
– Ło, panią to podziwiam – krzyknął jeden z zawodników, wskazując na mój strój kąpielowy.
Woda jak woda. I tak trzeba wejść.
***
– Na ostrym kole?! Szalenie…
Heh. Oby nie.
Mam z dziś jeszcze jedno zdjęcie, które już stało się jednym z moich ulubionych, ale upublicznię je dopiero wtedy, gdy na to zasłużę… 🙂
Chciałabym bardzo, ale to bardzo mocno życzyć powodzenia wszystkim, którzy jutro będą bali się wejść do wody oraz prądu Brdy, którzy zasną za chwilę z obawą o zachowanie nóg na rowerze i o ścianę na bieganiu. Wszystkim, którzy pokonali wymówkę „Zrobiłbym triathlon, ale to pływanie…” i jutro zamoczą się w rzece, by spędzić tam może nawet pół godziny. Którzy nie mają pianki, kask do jazdy nadaje się bardziej do MTB niż na szosę, a i rower odbiega od tych karbonowych piękności, świetnie prezentujących się w strefie zmian.
Zrobimy to.