Spokojnie przemieszczasz się ułomną żabką od jednej ściany do drugiej, czując, jak coraz większy spokój ogarnia Twój umysł. Ciało zaczyna się relaksować po dniu spędzonym na krześle, krew krąży szybciej, oddech delikatnie i przyjemnie przyspiesza. Z czeluści głowy napływają myśli i pomysły, o których zdążyłeś zapomnieć w, jak to mówią, natłoku codziennych spraw.
Nagle słyszysz, jak instruktor pływania wrzeszczy do ustawionych przy krawędzi basenu dzieci: „A teraz wszyscy równo skaczemy na bombeeeęę!!!”, po czym równocześnie dzieją się trzy rzeczy: Ty wybuchasz głośnym śmiechem (no jakoś Cię to bawi), one realizują polecenie i mącą taflę chlorowanej wody, którą się zachłystujesz i czujesz przez kolejne długości w gardle.
No, tak Wam chciałam sprzedać anegdotkę basenową w ramach wstępu (bo to jakoś bardziej profesjonalnie mogło brzmieć, że skaczemy stylem takim a takim, a nie, że tak jak ja z pomostu nad jeziorem, mamo, nie czytaj tego), a teraz przechodzimy do obaw, lęków i dramatycznych scenariuszy, które mogą się wydarzyć podczas Bydgoszcz Triathlon.
Najbardziej w moich rozmyślaniach przedtriathlonowych bawi mnie to, że 12 lipca wieczorem będę miała na nie całkiem inne spojrzenie. Ale tymczasem jest ostatni dzień kwietnia, a do lipca podobno dużo czasu. Z naciskiem na „podobno”.
Czego boi się tri-amator przed debiutem?
No, jak to… Pływania
W ogóle i w szczególe. Postanowienie, że jednak weźmie się udział w triathlonie, nie mając pojęcia o pierwszej jego dyscyplinie, to i tak spora odwaga (tak wielu kończy na: „Wziąłbym udział, gdyby nie to pływanie”), ale sama decyzja to dopiero początek drogi, więc nie ma co się zbytnio jarać. Niewiedza co to będzie jest pewnie komfortem, bo o ile kiedyś nastąpi następny raz, to będę już wiedziała, czego się spodziewać i pozostaną zmartwienia typu „gdzie urwać minuty?”. Jeśli chodzi o szczegóły, to można wyliczać: od zachłyśnięcia się wodą z Brdy, przez kopniaki od współtriathlonowców, po utonięcie: ale to ostatnie to jest już na maksa irracjonalne, no będzie tam chyba David Hassellhoff na jakimś zacnym pontonie, hm? Już bym naprawdę się musiała bardzo prosić o taki koniec życiowych potyczek.
Roweru
Nie, że nagle ostre zacznie mówić i się buntować, ale na przykład… popsuje się. Od razu ripostuję siebie obawiającą się, że to przecież najmniej awaryjny rower (im mniej elementów, tym mniej do popsucia), a poza tym mogę liczyć na serwis na trasie (o ile regulamin na to pozwala). Jakby mi ktoś kazał na tomahawku zrobić te 45 km, to mogłabym się bać, że się nie zmieszczę w limicie czasowym, ale na ostrzaku to chyba dojadę jakoś na to bieganie?
Deszczu
Nie pomyliłam się. Tak, że będzie padać. Ja wiem, że i tak będę mokra po pierwszej dyscyplinie. Ja wieeem, jak to brzmi w kontekście ostatniej notki… Mnie chodzi o ten asfalt taki mokry. Znalazłam na to receptę, po prostu poczekam na sprzyjające warunki – ulewę – i zrobię trochę kilometrów na śliskiej nawierzchni, a nie po ścieżkach rowerowych. I może z tej wyprawy wrócę upewniona, że mi rower nie wypadnie spod nóg i nie obedrę sobie skóry gdziebądź i nie złamię nosa. A jeśli wszystko to stanie się na tej wyprawie, no to przynajmniej będę wiedziała, co mnie czeka dwunastego deszczowego dnia lipca i ten ponownie złamany nos może się nastawi porządnie.
Paniki
Że się zacznę awanturować w strefie zmian. „Nieee, nie wsiadam na ten rower”. „Niee, ja już nie idę biegać!”, „O matko, zrezygnuję po tym kilometrze…!” Opcji jest wiele, zależy, czy uderzę w ton dramatyczny, czy komiczny.
Ale jak będę dbać o poziom cukru i o ciągłe widzenie uśmiechniętych mordeczek to powinno być dobrze.
Odciny
Że mi odetnie prąd – jeśli o paliwo nie zadbam. Obstawiam, kiedy może się to stać i wszystko mówi mi, że podczas biegania, a jak tak, to postaram się zrobić to w sposób spektakularny, skoro trasa biegowa prowadzi przez centrum miasta. Rozrywka dla kibiców nade wszystko. Ale może się zdarzyć, że już po pływaniu będzie mi niedobrze, wszak życie i organizm potrafią zaskoczyć. A zresztą ja od rana pewnie będę miała mdłości-nerwości. To czym tu się martwić.
Albo na przykład mogę zaspać, a jak nie, to w strefie zmian się zaplątać podczas prób przebrania się.
Jak widać, gama urazów na ciele i umyśle, która może się zdarzyć podczas triathlonu, jest całkiem szeroka.
A najbardziej to się boję, że o poranku 12 lipca okaże się, że te wszystkie baseny, rowery, zapisy, pakowanie, przeżywanie, obstawianie i obliczenia, emocje i oczekiwanie, notki na blogu i kilometry w nogach to sen był tylko, i tak naprawdę mam tam iść tylko zdjęcia robić. Tego bym nie przeżyła bardziej niż utopienia w Brdzie.
Zdjęcie tytułowe: klik