Nie czytałam (jeszcze) żadnej książki o minimalizmie. Nie potrafię podać jego definicji, a już na pewno nie jestem kimś, kto to praktykuje na co dzień. Odstrasza mnie ostatnio każde ekstremum, więc daleko mi do picia z jednego kubka przez resztę życia – nie wiedziałabym, czy wybrać ten z napisem „Kobieta sukcesu” czy „You can agree with me or be wrong” (ej, nie jestem taką zołzą, jak się wydaję).
Podglądam czasem blogerki, które z kilku rzeczy tworzą zestawy ubrań na cały miesiąc, ale ostatnio u mnie szafie króluje wszystko, co kolorowe i oczojebne, więc gdybym jeszcze zestawiała to ze sobą, moja bydgoska anonimowość umarłaby w błysku fleszy – więc raczej nie pozbędę się ot tak połowy garderoby…
Niemniej odczuwam na samej sobie, co się dzieje w tych naszych konsumpcyjnych czasach dzisiejszych. I w moich szafach. I w czasach przeprowadzki… Dlatego od kilku miesięcy, jako temat zastępczy dla innych stresów, jako problem pierwszego świata uznaję przeładowanie ogólnie pojętymi rzeczami. A już bez ironii: mam za dużo. Kto również ma za dużo? Ręka w górę!
Pamiątki po sporcie
Jak pozbyć się z szafy koszulek biegowych, a przy okazji zrobić coś dobrego, pisałam już przy okazji jednej z akcji charytatywnych. Trochę mi zajęło wytłumaczenie sobie, że prawdziwe pamiątki są w głowie, ewentualnie na zdjęciach. Również na fotografiach mogę zobaczyć swoją spieczoną słońcem, uśmiechniętą twarz po przebiegnięciu tej magicznej warszawskiej dychy, z której pamiątkowej koszulki do wczoraj nie chciałam się pozbyć, mimo że w ogóle jej nie nosiłam.
Medal wisi na półce – czy potrzeba mi jeszcze tego kawałka materiału, skoro może on komuś posłużyć, zamiast czekać u mnie na lepsze czasy, które prawdopodobnie nie nadejdą? Nawet, jeśli znowu zacznę biegać, wykorzystam bardziej wygodne t-shirty. To samo dotyczy koszulek rowerowych, w znakomitej większości za małych albo takich, w których nie czuję się komfortowo. Rowerowe, obcisłe bluzki leżą na dnie szafy… i czekają, aż schudnę.
Równie dobrze mogą czekać na mojego Nobla z fizyki kwantowej. To rzeczy mają pasować do mnie, a nie ja do rzeczy.
Pełna kultura
Każdy mol książkowy powie, że nie ma piękniejszego zapachu od tego, jaki ma nowa książka. Księgarnie to raj na ziemi, w którym… bardzo łatwo wydać za dużo na coś, do czego być może już nigdy nie wrócimy. Jasne, że podobają mi się przestrzenie wypełnione książkami i uwielbiam przeglądać domowe biblioteczki znajomych. Sama jednak nie mam już zapędów do sprawiania sobie przyjemności nową pozycją wydawniczą, a większość książek z mojej półki to prezenty od bliskich. Wyjątkiem są takie tytuły, do których wiem, że wrócę. Inne zaczęłam sprzedawać na rynku wtórnym, dzięki czemu na półce jest więcej miejsca, a w kieszeni więcej grosza.
Dorastam też do tego, by podobnie postąpić z planszówkami, choć wciąż odwlekam moment przyznania się przed sobą, że w wiele z posiadanych gier nie zagram przez najbliższy, a nawet dalszy czas. Po co frustrować się tym, że nie ma się aż tyle czasu, ile by się chciało, na granie? Cieszę się, że nie kupuję gier w ciemno i tych, które mają planszówkowi znajomi – polecam to rozwiązanie. Dwie solidne półki z grami to i tak za duży wybór…
Pusta szafa – na jak długo?
Uważam, że nie sztuką jest pozbyć się pod wpływem impulsu połowy rzeczy z mieszkania. Sztuką będzie nie dopuścić do tego, by kolejne zagraciły nam przestrzeń. Być bardziej odpornym na to, co chcą przekazać mi wszelkiej maści producenci – a odporność taka może przyjść wraz z większą świadomością siebie i odpowiadaniem sobie na bieżąco na pytanie: „czy ja tego chcę…?” Nawet nie, „czy potrzebuję?”, bo tutaj odpowiedź może być twierdząca i nie do końca moja. W końcu sztab marketingowców stara się o to, bym stwierdziła, że TO jest mi potrzebne do szczęścia, do lepszego życia, do spełnienia.
A chuja tam.