Bydgoszcz Triathlon! Składam się w 1/4 z żelaza

Kategoria:

Kiedy byłam spokojnym truchtaczem, szczytem moich możliwości wydawał mi się bieg na 10 km. Wiedząc już, że potrafię to zrobić, biegłam dalej: zaliczyłam półmaraton i na dobre zakochałam się w tym dystansie. Największym celem miał pozostać maraton. Na mecie królewskiego dystansu skończył się nie tylko wysiłek maratoński, ale również moja podnieta bieganiem.

To co, triathlon? Tak, tak, jak się przygotuję, nauczę pływać i niewiadomocojeszcze. Okazało się natomiast, że wystarczyło pójść na etat i nie móc przyzwyczaić się do siedzenia na dupsku, a do tego udać się raz na konferencję prasową i… w sumie resztę historii już znasz. Ja wiem, że to, że wszechświat sprzyja, jak czegoś chcesz, to jakiś coelhizm, ale… Rok temu byłam w Radkowie kibicować na triathlonie. Nieśmiało pomyślałam, że fajnie by było, ale ani blisko nie ma tri, ani nie mam roweru i – wymówka wiodąca – nie umiem wystarczająco dobrze pływać.

Kilka miesięcy później mam ostre i okazuje się, że będzie triathlon w Bydgoszczy, w dodatku promowany z taką pompą, że nawet żyrafę by zachęcili do pływania. Przypadek?


Przerywnik na podziękowania

Zwykle robię to na końcu, ale dzisiaj od tego zacznę. Będzie Ci choć w części tak miło, jak mi wczoraj. Każdy pojedynczy lajk, gratulacje w komentarzu, sms – to coś niezwykle cennego. Budujące dla mnie jest to, że możemy nie rozmawiać na co dzień, ale – choćby wirtualnie – klepniesz mnie po plecach. Dziękuję. I gwarantuję, że to dobro przekażę dalej.

Ogromne podziękowania kieruję w stronę wolontariuszy, którzy spisali się świetnie. Trudno mi jest porównać do czegoś Wasze zaangażowanie. Dodaliście mi mocy nie raz, szczególnie na bieganiu. No i mieliście pomarańcze. Od wczoraj kocham pomarańcze, czyli Was też. W końcu kolor Waszych t-shirtów też się z nimi kojarzy.

Dziękuję Magdzie i Ewelinie za słuchanie mojego przeżywania i za zdjęcia, Karolowi za odpowiadanie na wszystkie pytania i rozładowywanie napięcia („Ty, a jakby zrobili ruch wahadłowy na trasie kolarskiej?”). Katarzynie za „zapierdalasz!!” na pierwszej pętli biegowej. Mateuszowi za wszystko, począwszy od przygotowania roweru, przez drugą pętlę biegu, a na pójściu późnym wieczorem do sklepu po Magnum skończywszy. Mamie za czekanie na mecie.

Bez Was to by lipa była.


OK! Otrzyjcie już łzy, płaczący. Czas, byś poczytał, dlaczego dasz radę (i kiedy) zrobić to, co ja wczoraj. Pamiętaj, że relacje ze startów na tym blogu zawierają trochę więcej wulgaryzmów niż inne notki.

Pływanie

Przeżywacz nad rzeką był niezwykle intensywny. Moja głowa generowała takie głupoty, że aż sama się z siebie śmiałam. W końcu, po stwierdzeniu KzB, że w czepku i okularach wyglądam jak rasowa ruska zawodniczka Jewgenia Sidorowa, powiedziałam: „No, w sumie! Koniec pierdolenia, nie? Idę!”. Weszłam do wody i tyle. Odtąd nie stresowałam się już ani chwili. Ustawiłam się na końcu fali, żeby nikomu nie przeszkadzać żabką. Na półmetku pierwszej prostej zorientowałam się, że jeszcze kilka osób jest za mną, a sama płynę między dwoma panami w profesjonalnym sprzęcie, którzy przemieszczają się takim stylem jak ja. Wtedy pomyślałam, że przecież to wszystko nie jest takie straszne, jak mi podsuwała głowa.

Wiele osób obawiało się prądu Brdy. Tak było trudno? A co powiecie o nawrotce przy bojach i płynięcie na skos prądu? To, co tam się działo, to scenariusz na doskonałą, prostą komedię. Gdyby nie to, że byłam skupiona na oddechu, pewnie rżałabym tam ze śmiechu z innych i z siebie. Mijamy lewym barkiem pierwszą boję i płyniemy w poprzek prądu. Ta walka, żeby i drugą boję minąć tak samo jak pierwszą, jest godna odnotowania. A jak się już udało, to był lajt. Wyszłam z wody cała radosna.

-Która jest godzina? – zdążyłam spytać czuwającego KzB.
-Dwunasta dwadzieścia osiem.
-Cooo? Łooo!

To mi dało moc. Było lepiej, niż zakładałam.
Niesiona radością i adrenalinką, na lekko ochujanych nogach truchtem przemieściłam się do strefy zmian. Dobry jak na mnie czas pływania zmarnowałam w T1. Pierwsza zmiana odzienia zajęła mi… prawie 8 minut! Wiadomo, że trzeba było dobiec i te sprawy, ale tyle się pindrować?


Przerywnik na epitety

Magda słyszała, jak jeden typ powiedział kpiąco do drugiego:

– Idziemy popatrzeć na tych żabkowiczów, zielone czepki zaraz startują.

Autorze tych słów, chciałabym Ci powiedzieć coś specjalnego.

Ty przegrany leniu.

Koniec przesłania.


„Kolarstwo”

Celowo w cudzysłowie, bo kolarka ze mnie co najwyżej indoorowa, ale na etap kolarski czekałam! Zamknęli trasy, żebym mogła sobie pośmigać na ostrym („Bydgoszcz sparaliżowana!!!” – pozdrawiam was, trolle). Korzystałam z możliwości jazdy bez zatrzymywania się na światłach i po dziesięciu kilometrach zapomniałam nawet, że obawiałam się złapania gumy.

Na dobry początek jazdy wolontariusz ostrzegał:

– Lżejsze przełożenia, podjazd!

Chuj, nie mam lżejszych przełożeń! – zaśmiałam się, ale nie pamiętam, czy w duchu, czy na głos. Bardziej możliwe, że to drugie.

Tutaj wspomnę tylko, że znowu dało mi się we znaki nieogarnianie świata. Organizatorzy zapowiadali, że trasa będzie prosta i ja, dziecko Indoora, myślałam, że skoro tak, to bez podjazdów. Doświadczony zawodnik wie jednak, że oznacza to trasę bez wielu zakrętów, a nie jej nachylenie. No, ale wrócmy już z mojej naiwnej głowy z powrotem na etap kolarski.

Na mej pierwszej pętli na trasie były jeszcze osoby z poprzednich fal, więc to ja kogoś raz wyprzedziłam, to ktoś mnie. Działo się, zacieszałam konkretnie. A najbardziej, kiedy minął mnie bardzo profesjonalnie zapierdalający zawodnik, odwrócił się, pokazał kciuk i powiedział z uznaniem: „Zajebisty rower!”. Banan na mordzie i jadę dalej, a zaraz następny kolarz: „Ale masz fajny rower!”. Cudowne uczucie.

Druga pętla to już większa samotność, ale nadal jechało mi się bardzo przyjemnie. Nie odczuwałam wysokiego tętna. Wiedziałam, że w T2 będę szybciej niż obstawiałam (w ogóle, porównując z wynik ze spekulacjami, bardzo zaniżałam swoje możliwości. To jednak dało pozytywne zdziwienie). Z radością dojechałam do sędziego i zgodnie z przepisami zeszłam z roweru. Przetrwałam drugi etap.

A teraz, zanim zdąży kto pomyśleć, ze triathlon to je bajka… Zapraszam na

Bieganie

Po zejściu z roweru nadal nie chciało mi się jeść. Niestety, samą podjarką nie można się nasycić. Skubnęłam banana, ale nie smakował mi w ogóle, więc od razu pobiegłam (po trzech minutach w T2, co ja tam robiłam!?). Pierwsza pętla poszła dobrze. Zaczęłam wolniej niż biegam zwykle, pilnowałam zgodnie z radami, by się nie podpalać. Garmin pokazywał, że robię kilometr w nieco ponad sześć i pół minuty.

kinder

Tuż przed drugą pętlą było już gorzej. Chwilę biegł ze mną – już z medalem na szyi – Karol, potem dołączył Mateusz. Tęsknie spojrzałam w stronę mety i skręciłam na drugą pętlę. Odeszła mi moc. Chyba nie mogę powiedzieć, że to była ta „ściana”, bo miałam siłę człapać, ale nic poza tym. Pomarańcze trochę uratowały sytuację, jak również olbrzymi doping w okolicy Wyspy Młyńskiej. Krzyczeli do mnie nawet ludzie z lokalu, który się tam mieści. To było świetne!
Ale tego nie mogę już powiedzieć o ostatniej prostej nad Brdą. Wiedziałam, że się nie poddam, ale było tak trudno… Prawdopodobnie nie miałam już skąd czerpać mocy, bo żel popity wodą na pierwszej pętli roweru i izotonik to za mało. Chciało mi się ryczeć i pewnie bym to zrobiła gdyby nie to, że ciągle miałam wsparcie. To był pierwszy i ostatni kryzys.

Z mety pamiętam niewiele. Była mama, potem wstęga, spojrzenie w pogodne niebo i szept „Kurwa, zrobiłam to”. Zgięłam się w pół, w takiej pozycji odebrałam medal na szyję. Wiem, że konferansjer coś o mnie mówił, pokazałam tylko kciuk do góry. I ryk. Ryk, który zdarzył mi się pierwszy raz na mecie. Doszłam do strefy finiszera, podbiegł konferansjer (Kuba?) i pyta jak tam, czy debiut, czy on widzi lekkie wzruszenie? I ja znowu tak na maksa w ryk… Jakie to musiało być komiczne. „A macie może jakąś wodę?” Mieli, no ba. I pomarańcze. Zdjęcie, które widzieliście na fejsie, to oczywiście najładniejsze z tamtej chwili, ale mam też wiele takich memogennych.

Oficjalny czas: 3:36:26, z czego 10 minut przebieranie się…

 

Od wczoraj mój najkochańszy #medal . #triathlon #bydgoszcztriathlon

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Agata Muszyńska (@agatamusz)


Przerywnik na kulinaria

Jeść zachciało mi się dopiero po dwóch godzinach od ukończenia, czyli coś dziwnego jak na mnie. Teraz cieszę się, że poza tym wspomnianym wyżej Magnum nie mam słodkich zachcianek, natomiast… Wodę z ogórków, ogórki – przyjmę w każdej ilości.
No i jeszcze jedno. Przez ponad miesiąc zero alkoholu, bo tri. Wczoraj KzB pyta: „Piwko?”. Z automatu zaczęłam odpowiadać „Nnn…”, a po sekundzie banan na twarzy… Nie jestem wielkim alkoholowym czy piwnym smakoszem, ale wczorajsze spożycie było symboliczne.


Reasumując

Nie powiem, że każdy jest w stanie to zrobić. Uważam natomiast, że maratończyk na pewno ma szansę ukończyć dystans ¼ IM. Kilometr pływania jest do zrobienia, a z bardziej wypasionym rowerem niż mój również można zdziałać więcej niż moje 1h 45 min. Nie mogę powiedzieć, że moje przygotowania pochłonęły sto procent możliwości, ale i tak jestem zadowolona. Na basen zaczęłam chodzić w kwietniu i przed triathlonem pływałam sześć razy. Zaznaczam jednak, że debiutowałam i to mocno po amatorsku, więc po prostu chciałam ukończyć. Myśląc o wyśrubowaniu jakiegoś konkretnego czasu, trzeba przygotowywać się bardziej. Wszystko zależy od Twojej ambicji.


Przerywnik na anegdotkę

Odbieram rower ze strefy zmian i słyszę rozmowę dwóch typów:

– I co, wreszcie to wszystko za nami?
– No, ja mam nauczkę, żeby nie siadać do internetu pijanym. Po pijaku się zapisałem….


Mimo tragicznej drugiej pętli biegania cieszę się, że debiutowałam na 1/4 IM. 1/8 nie motywowałaby mnie tak mocno i nie byłaby aż takim wyzwaniem, skoro zdarzały mi się już czterogodzinne wysiłki. Następnym razem na pewno będę próbowała urywać minuty w strefie zmian (zainwestowanie w strój triathlonowy?) i zadbać, by bieganie wypadło lepiej. Mogłabym też pomyśleć o „normalnym” rowerze, ale na razie nie wchodzi to w grę.

noga

Póki co przebywam w puchatym fotelu komfortu i luzu w głowie. To było cudowne doświadczenie. Jaram się każdym startem, ale dopiero połączenie tych trzech dyscyplin dało mi niesamowitego kopa, innego niż wszystkie poprzednie.

Kolejny potwór wyobraźni oswojony.

Oswajasz ze mną za rok?

Listy od Agaty

Za dużo presji w tworzeniu do neta?
Pozwól mi ją z Ciebie ściągnąć.
Zapisz się!

Wyrażam zgodę na przetwarzanie podanych danych w celu otrzymywania newslettera od Agaty Borowskiej. Szczegóły przetwarzania danych znajdę w polityce prywatności.