Tadam! Oto prezentuje się Wam efekt końcowy budowania roweru.
Poprzednie etapy można zobaczyć tutaj: część I i część II.
Proszę, bądźcie dla mojej kozy mili, jest nieco zestresowana. Nie dość, że od początku tygodnia czeka na mnie pod fabryką po osiem godzin, to jeszcze ciągle skaczę koło niej z aparatem. I wciąż jest bezimienna, nic się nie przyjęło na dłużej (dla porównania: imię dla kota wymyśliłam zanim jeszcze przywiozłam go z przytułku). Na jej znerwicowane wnętrze działają dobrze wszelkie entuzjastyczne uwagi, nawet te zawierające określenie „hipsterski”.
Trzeci etap budowania ostrego miał dwa oblicza.
Pierwsze było typowo praktyczne, czyli zakupione i instalowane elementy będą sprzyjać bezpieczeństwu. Drugie miało na celu połechtanie mojego oka, kiedy w zasięgu wzroku znajdzie się bajk – czyli dopieszczaliśmy szczegóły wpływające na wizerunek Pestkowej koleżanki na bydgoskich (i nie tylko!) ulicach.
PRAKTYCZNE
Ostre wzbogaciło się o strapsy, a ja mam kolejne życiowe zadanie: umieć włożyć w nie stopy za pierwszym obrotem. Czasem przez kilka kilometrów jadę z jedną stopą na pedale zamiast w strapsie, a kiedy już uda mi się ją wsadzić, muszę stanąć na światłach… Recepta na to jest taka, żeby nie schodzić z roweru podczas postoju i tu z pomocą przychodzą słupy sygnalizacyjne. Zresztą nauczenie się szybkiego wkładania stóp w strapsy pewnie i tak będzie prostsze niż próby podziękowania za ich zrobienie za sprawą czekoladek…
Aluminiowa klamka. Może z nią zjazd w Czarżu będzie łatwiejszy do pokonania, jeśli jeszcze kiedyś wybiorę się w tamte strony. Zbyt mocno wątpię w swoje umiejętności, by jednak postawić na zupełną prostotę i nie używać hamulców.
CIESZĄCE OKO
Pedały. Te znajdują się na pograniczu praktyczności i wizerunku. Komfort jazdy wzrósł o sto procent. Poprzednie pedały były o wiele mniejsze, nie mówiąc już o tym, że były pozbawione odblasków. Pożegnałam się z nimi bez żalu. To jedna z bardziej trafionych inwestycji.
Opony. Początkowo myślałam, że to stożki będą niebieskie, a opony białe, ale zdarzyło się odwrotnie i efekt wydaje mi się być równie ciekawy. Najfajniej wygląda to w nocy, kiedy światło pada na opony i wokół mnie robi się błękitnie. Znaczy tak sobie wyobrażam.
Owijki! Tak, amortyzacja i te sprawy, ale najważniejsze jest to, że dopiero dzięki nim poczułam niebieskość swojego roweru… i to, że teraz to już w ogóle wygląda jak Facebook.
Dzwonek. A to taki prezencik. Przydaje się w sugestiach stosowanych wobec spacerowiczów, którym bardziej podoba się bladoczerwona część chodnika. Dzięki niebieskiemu dzwonkowi dbam o ich poślady.
W grę wchodzi jeszcze zakup siodełka i malowanie roweru: jak może pamiętacie, kiedy szoska została kupiona na targu, jej wygląd nie był zbyt efektowny. Kolor ramy i widelca to jeszcze pozostałość z przeszłości – jest pomalowana niedbale, widoczne są ślady zadrapań. Oddałabym ją do malowania już dziś, gdyby nie to, że… nie do końca wiem, czy na niebiesko, czy na biało. Wszelkie sugestie mile widziane. Chyba myślimy podobnie?