Od kilku miesięcy mogę coraz częściej robić to, w czym jestem najlepsza – pracuję z tekstem. Już nie tylko piszę, ale ulepszam teksty osób, które mi zaufają. Korektorem mogę się nazwać dzięki ukończeniu Akademii korekty tekstu Ewy Popielarz, o której Wam dziś opowiem.
O Akademii opowiem. Ale o Ewie też mogę, gdyby ktoś chciał czegoś dobrego o niej posłuchać.
Akademia korekty tekstu i dziwne czasy
Na początku 2020 porwałam się z motyką na słońce i postanowiłam rozpocząć kurs, który da mi zawód korektora. Jego plan wyglądał jak studia podyplomowe. Przy przeglądaniu planu serce waliło mi z podekscytowania zupełnie jak dwanaście lat temu, kiedy czytałam, jakie to przedmioty będę mieć na studiach dziennikarskich. W tym drugim przypadku, niestety, rzeczywistość nie dorównała rozbudzonym oczekiwaniom.
Poczekałam dwanaście lat i los się odmienił, bo AKT w całości zaspokoiła moją chęć poszerzenia wiedzy.
Chyba tylko mój umysł potrafił wymyślić zdobywanie nowego zawodu akurat wtedy, kiedy potrzebowałam snu i jeśli uczenia się czegoś, to obsługi niemowlęcia. Podczas poniedziałkowych lajwów, które potrafiły trwać ponad dwie godziny, BiBi zasypiał na mojej klacie, a ja patrzyłam, jakie cuda można wyczyniać w Wordzie. Kodowałam w głowie kolejną łamiącą wiadomość, że „się” po czasowniku to rusycyzm, a „póki co” też można by wyrzucić już ze słownika.
Na to wszystko weszła jeszcze korona i świat stanął – jak wszystko – pod znakiem zapytania. O znakach zapytania też się uczyliśmy. W każdym razie wtedy można było się cieszyć, że kurs toczy się online. Nasza internetowa nauka w ogóle na tym nie ucierpiała.
Jak ja uwielbiam konkrety!
Pamięć mojego laptopa bogata jest w treści i e-booki, które… nigdy nie powinny się tam znaleźć. Znajdziesz tam poradniki i tutoriale o zawartości tak wątpliwej, że do zakupu powinna być dodawana informacja: „płacisz rachunek za wodę”. A konkretnie za jej lanie.
Akademia korekty tekstu to – na szczęście – jeden wielki konkret. Powiedziałam to już w podcaście Ewy, powtórzę tutaj: zapłaciłam za czas, który zaoszczędziłam, nie musząc sama przebijać się przez tony językowej wiedzy. Ktoś to usystematyzował za mnie i podał na tacy. Pokazał, co jest ważne, co budzi wątpliwości, jak sobie z tymi wątpliwościami radzić.

Płacę i dostaję konkret – niestety, to jest rzadkość w dobie dzikiej promocji produktów online. AKT odzwierciedla to, jak wyobrażam sobie usługę wartą moich pieniędzy.
No, to co z tymi pieniędzmi?
Akademia korekty tekstu i jej cena
Nie mam problemu z wydaniem kilku tysięcy złotych na rozwój. Gdyby było inaczej, pewnie nigdy nie zrobiłabym indoorowych licencji. Wierzę, że to jest inwestycja, która prędzej czy później się zwróci. Poza tym jest coś cenniejszego niż pieniądze – czas. Bez kursu wciąż tonęłabym w chaosie.
Akademia korekty tekstu jest warta swojej ceny. Dostajesz usystematyzowaną wiedzę i pewne know-how, którego próżno szukać na własną rękę. Dodaj do tego inspirujących gości i osoby z doświadczeniem – również w innych branżach, które są bliskie korektorom. Do tego dochodzi wspaniała atmosfera, wspierająca grupa na fejsie i twórczyni obecna w zasadzie cały czas. Ewa powinna być ekspertem w kolejnym kursie online pod tytułem „Jak zrobić dobry kurs online”.
Zaliczenie Akademii korekty tekstu – praktyki i test końcowy
Czym byłby kurs bez praktyki! Oprócz tego, że w czasie kursu mogliśmy podesłać Ewie jeden czy dwa teksty, by na nie rzuciła okiem i dała feedback, to ulepszaliśmy teksty blogerów, którzy chcieli nam powierzyć swoje dzieła. Ja praktykuję z Mentalsteps do dzisiaj, gdyż nie chcę przerywać cyklu treningowego. 🙂
Podczas końcowego testu (mieliśmy sporą dowolność jeśli chodzi o termin dosłania prac i wybór tekstów) moje oczy wyskakiwały już z orbit, próbując wyłapać jakiegokolwiek przeoczonego bękarta w tekście po składzie. I sprawdzając, czy te bękarty nie rozpętują tam żadnej bitwy, if you know what I mean.
Poszło mi lepiej, niż się spodziewałam – a przecież na zaliczenie robiłam rzeczy, z którymi wcześniej nie miałam do czynienia. Przed kursem nie poprawiałam tekstów w PDF-ie, nie miałam też styczności z treścią do przewodników audio dla niesłyszących. Te drugie rządzą się innymi prawami niż np. beletrystyka.
Wnioski?
- Podczas trzech miesięcy kursu zdobyłam umiejętność korekty tekstów po składzie;
- Różne teksty rządzą się różnymi prawami. Tego również dowiedziałam się podczas kursu.
Akademia korekty tekstu a umiejętność pisania
Wyobrażasz sobie pewnie, że skoro już ogarniasz zasady języka polskiego, o połowie których w szkole nie zdążyłaś się dowiedzieć, bo trzeba było się uczyć o kolorze sukienki Danusi od Zbyszka (w kolorze trzech cytryn chyba była w końcu?), to i Twoje pisanie wchodzi na wyższy poziom. Niby niezauważalny, ale jakby jakiś purysta językowy się zabłąkał na Twoim blogu, to go mniejszy niesmak ogarnie.
A tak całkiem serio – jeżeli piszesz, to prawdopodobnie po kursie zobaczysz zmianę w swoim pisarskim warsztacie (i mam tu na myśli nie tylko stres, który zacznie Ci towarzyszyć przy publikowaniu posta na Instagramie, bo korektor ma pisać bez błędów! :D).
Wyświetl ten post na Instagramie.Post udostępniony przez Agata Borowska (@agataboro)
Czego się nauczyłam, a czego oduczyłam?
Dokładność i precyzja nie były moimi mocnymi stronami. Działam szybko, a przez to czasem umykały mi szczegóły, które potem wymagały edycji – łatwiej mi policzyć, ile razy NIE musiałam edytować tekstu blogowego po publikacji, niż to robić. W zawodzie korektora tak być nie może: Twój błąd zobaczą tysiące czytelników na wydrukowanej już książce. Dlatego powstrzymuję mój wewnętrzny pęd, co wychodzi na korzyść tekstom i mnie samej.
Uczę się też każdego dnia dawania sobie prawa do błędów… przy poprawianiu błędów. Decydować się na taki zawód, kiedy ma się tendencję do besztania się za każdą pomyłkę? Może to forma terapii!
Akademia korekty tekstu to jedna z ciekawszych rzeczy, jaka się zdarzyła w tym roku w moim życiu. I jedna z najbardziej owocnych, jeśli chodzi o drogę zawodową.

Gorąco Cię pozdrawiam, Ewo (w wołaczu) – w moich oczach jesteś człowiekiem-torpedą, który ogarnia czwórkę dzieci, swoją działalność, pieczenie chleba 😀 i jeszcze nauczanie innych (może dlatego ja też ogarnęłam kurs z niemowlakiem? Bo twórczyni ma czwórkę? :D).
Trzymajcie się ciepło w kolejnej edycji i niech „znajdź – zamień” będzie z Wami!