2020 był dziwny i trudny… Uf, mam już ten sztampowy zwrot za sobą! Mogę przystąpić do opowiedzenia, z jakimi lekcjami wchodzę w 2021 rok. A potem Ty się zastanowisz nad swoimi wnioskami, dobra? Bo ja się bardzo cieszę, że poczytasz, co u mnie słychać, ale w swoim życiu to Ty jesteś na pierwszym miejscu.
A przynajmniej tak mówią rozwojowe książki. Czy ja byłam na pierwszym miejscu u siebie w tym mijającym roku?
Oczywiście, że nie.
Wciąż łatwiej jest radzić komuś
Powinnam wprowadzać w życie te rady, które – proszona o to – daję komuś. Każdej młodej mamie włożę do głowy sugestię, że powinna dbać o siebie i że nie może wszystkiego. Najpewniej zrobię to, pijąc trzecią kawę i trąc oczy, pod którymi na dobre zadomowiły się wory.
Bardzo się martwiłam o mojego kumpla, że ze stresu nie śpi po nocach, nie widząc w ogóle, że jestem w bardzo podobnym stanie.
W tym roku dostrzegłam pierwszy raz, jak się doprowadzam do ściany – niezależnie od dziedziny. Zawsze znajdę obszar, w którym zrobię sobie zapierdol. Tutaj macierzyństwo naprawdę dużo nie zmieniło – ot, znowu mnóstwo do roboty. Nie ma co zrzucać na nie winy.
Łatwo jest mi zabrać się za odhaczanie rzeczy z listy zadań, a gdybym musiała walczyć z lenistwem – pewnie dostałabym odznakę za wzorowe zmobilizowanie się do pracy. Kiedy jednak trzeba zwolnić i odpocząć, wspinam się na moje prywatne schody.
Jeszcze tylko sprzątnięty pokój, dwa wpisy i podcast, jedną popsutą tarczycę i zawał dalej… i nauczę się odpoczywać.
Jak myśl o śmierci pozwala żyć
W tym roku myślałam o śmierci częściej niż zwykle i – wbrew pozorom – okazało się to bardzo wyzwalające. Pomaga mi to skupić się na teraźniejszości, noszeniu najlepszych ubrań, pisaniu w zeszytach o najgładszym papierze, pamiętaniu o „kocham cię” i „dobranoc”. Na życiu, które ma jakość.
Nie, nie jestem chora, a przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Po prostu otworzyłam głowę i zaczęłam podważać to, co przez lata mi do niej wtłaczano. Dopóki nie poukładam sobie duchowych spraw od nowa, zakładam, że nie mam co liczyć na życie wieczne.
I jakkolwiek by nie brzmiały te powyższe wynurzenia, to u mnie wszystko dobrze i cieszę się, że 2020 dał mi żyć! Doceniam to cholernie. Żeby wpis nabrał trochę werwy (czyż to nie piękne słowo?), wystrzelmy jak z karabinu jasne strony tego roku.
Dobre rzeczy z 2020:
- Kolejny rok piszę bloga… :D;
- Nagrywałam podcast mikrofonem, do którego mam sporo zastrzeżeń, a i montaż robiony na szybko nie jest tak dobry jak ten, który robię dla kogoś. Ale podcast istnieje i słuchacie go, bo widzę w statystykach;
- A Mateusz złożył nowe ostre!
- Zaczęłam do Was mówić na InstaStories i znacznie polepszyło to nasze relacje – przynajmniej takie wrażenie ma moja skrzynka odbiorcza; 😊
- Ukończyłam najlepszy kurs online w polskim internecie – Akademię korekty tekstu;
- Czasem uda mi się usiąść z dupą. Relaksuje mnie rysowanie i lettering. Robię więc coś, co sprawia mi przyjemność, mimo że „nie mam talentu”;
- Nie zaczęłam palić fajek, mimo pozostawania pod wpływem Peaky Blinders;
- Nie zaczęłam grać w szachy, pomimo że łyknęłam na raz Gambit królowej (tak, to jest plus, bo ja nie mam już miejsca na nowe zajawki…).
- Moja rodzina jest zdrowa i uśmiechnięta.
Co w 2021?
- Obyśmy dalej byli uśmiechnięci i zdrowi;
- Dalej gadam na stories, Podkastynacja wychodzi co dwa tygodnie, newsletter z sucharami – raz w miesiącu;
- Wprawiam się w redakcji i korekcie;
- Wpisuję odpoczynek w kalendarz (ha, ha, ha…);
- Częściej proszę o pomoc (he, he, he…);
- Czytam dużo świetnych książek o języku.
Jedziemy z tym 2021. Nie wiem, czy mocniejsi – nie po drodze mi z „Co cię nie zabije, to cię wzmocni”. Jednak niezależnie od sił, muskulatury, stanu portfela i tego, jak przeorała nas pandemia, jeśli widzimy się tu na blogu – mamy internet. Czyli możemy oglądać storiski Make Life Harder, a to już prosty sposób na przedłużenie sobie życia.
***
O 2020 roku nagrałam też odcinek Podkastynacji. To zupełnie inna treść niż tutaj, więc bez skrupułów zapraszam Cię do słuchania. 🙂